I choć owa "przyjazność" brzmi w pierwszej chwili nieco wirtualnie, to skutki jej braku są jak najbardziej realne. Przedsiębiorcy nie chcą bowiem inwestować w krajach, w których ryzyko związane z popełnieniem błędu w stosowaniu przepisów o VAT oceniają jako wysokie. A powiedzmy sobie szczerze, prawnych grzechów i grzeszków związanych z tym podatkiem mamy co niemiara...
Zacznijmy od jednego z ulubionych żartów przedsiębiorców – jaki jest największy polski port? Właściwa odpowiedź brzmi... Hamburg. Dlaczego? Bo niekorzystne przepisy o VAT od importu powodują, że firmom bardziej opłaca się dokonywać odpraw celnych w Niemczech, na czym nasz budżet traci miliony złotych.
Inny przykład: nadal nie znieśliśmy ograniczeń w odliczaniu VAT od firmowych samochodów oraz kupowanego do nich paliwa – nie pomogło nawet wszczęcie przeciwko Polsce przez Komisję Europejską postępowania o naruszenie prawa wspólnotowego. Tymczasem resort finansów gra na zwłokę, tłumacząc, że czeka na wyrok Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w tej sprawie.
Lista problemów jest dłuższa i, co gorsza, ich rozwiązania nie widać. Nie wiadomo, kiedy w końcu przygotowana zostanie nowela ustawy o VAT, choć jest przecież co zmieniać. Jednak projekt zmian jest jak trup w szafie, którego jakoś nikt nie chce wyciągnąć. Wspomagające przedsiębiorczość zmiany miały ujrzeć światło dzienne już miesiąc temu, jednak ministerstwo najwyraźniej się nie śpieszy. Ta zabawa w chowanego trwa już od trzech lat, kiedy to powstał pierwszy projekt. Warto ją chyba zakończyć, zanim wszyscy inwestorzy przeniosą się na Cypr.
Skomentuj na [link=http://blog.rp.pl/usowicz/2008/06/16/nie-batem-firme-to-vat-em/]blog.rp.pl[/link]