Komentatorzy prześcigają się w spekulacjach, dlaczego „Gosiu” znany z posłuszeństwa i braku własnego zdania nagle stracił zaufanie prezesa. Jedni twierdzą, że to wskutek hipokryzji, na jakiej dał się przyłapać podczas wojny alimentowej, gdy publicznie wytykał Dornowi to, z czym sam nie jest w porządku. Inni, że nagrabił sobie, udzielając filipińskiego wywiadu Radiu Maryja. Ci uważający się za najlepiej zorientowanych wzruszają ramionami, że takie drobiazgi Jarosława Kaczyńskiego nie interesują, że prawdziwą przewiną Gosiewskiego było budowanie sobie w partii nieformalnej struktury – a Kaczyński na wszystko, co choćby odrobinę pachnie mu robotą rozłamową, reaguje alergicznie.

Ja mam swoją teorię. Uważam, że Gosiewski jest po prostu politykiem jak na obecną fazę rozwojową PiS zbyt charyzmatycznym, zbyt samodzielnym i zbyt kompetentnym, obdarzonym nadmierną elokwencją. Nie dlatego, żeby Gosiewskiemu wszystkich tych przymiotów nagle przybyło, ale dlatego, że poziom tolerancji na nie u Kaczyńskiego stale się obniża, a co za tym idzie – obniżeniu ulega poziom, powyżej którego członek PiS musi pakować walizki. W trudnych chwilach, gdy z jednej strony kompromitujące lanie od FIFA, z drugiej nadciągający kryzys, z trzeciej własna decyzyjna niemoc, dymisja Gosiewskiego to dla Donalda Tuska prawdziwy powód do radości. To znak, że PO naprawdę może już przestać podporządkowywać wszystko wykańczaniu PiS. PiS wykańcza się samo.

[b][link=http://blog.rp.pl/semka/2008/10/12/czy-leci-z-nami-racja-stanu/]skomentuj na blogu[/link][/b]