Więc znajduje. A to wieloryba w Warszawie, a to jezioro wódki pełne, a to aferę faceta z dzikim kotem w imieniu. Wszystko to oczywiście dęte, bzdurne, nieprawdziwe. Ot, co najwyżej bajania wariata. Za jakiś czas "organy do tego powołane" oznajmią, że i tym razem było tak, jak zapowiedział premier: wszyscy niewinni, a ministrowie z rządu odeszli zaczerpnąć świeżego powietrza. Dla zdrowotności podreperowania.
Ale dziennikarze żyć z czegoś muszą, wiadomo, kolejna rata, szef huczy etc. Więc podkręcają. Trzy lata temu rozmawiałem z jednym z szefów TVN 24. "Wiesz, ile razy mamy czerwony pasek i nagłówek "Afera" lub "Kryzys", to nam oglądalność skacze trzykrotnie! Dlatego musimy podkręcać afery PiS-u" – przyznawał z uśmiechem, a ja mu wierzyłem: prywatna telewizja, oglądalność święta rzecz. I patrzcie państwo jaka odmiana! Teraz z tydzień się wahali, czy dać jakiś pasek, ikonkę, znaczek, a jak dali, to nieśmiało, skromniutko, na chwilkę. Widocznie oglądalność mają już taką, że widzów trzeba kłonicą od telewizora odganiać, bo im się słupki w rankingach nie mieszczą.
Powie ktoś, że nie mam o sobie i kolegach z zawodu najlepszego zdania. Prawda to, ale ciągle widzę – jako się rzekło na początku – że afery biorą się w Polsce tylko z gazet. To przez ich publikacje mieliśmy Rywina, Orlen, Starachowice, hazard, że o najgłośniejszych wspomnę. Politycy bardzo nie lubią, gdy dziennikarze wyręczają prokuratorów. Sami sobie poradzimy – zapewniają, nie zważając na fakty. Sprawę wyjaśnią powołane do tego organy – przyrzekają.
A jak? A tak, jak banalną historię eksministra Grasia i jego oświadczeń majątkowych. Mówi rzeczniczka krakowskiej Izby Skarbowej: "Postępowanie prowadzimy od trzech miesięcy, żadne decyzje nie zostały jeszcze podjęte". No i dobrze. Co nagle, to po diable.
[ramka][link=http://blog.rp.pl/mazurek/2009/10/08/krotki-kurs-pisania-afer/]Skomentuj[/link][/ramka]