Oj tak, prawda to, że jak tylko Sikora policyjną pałkę zobaczy, to od razu do funkcjonariuszy z bezpruderyjną propozycją: "Pocałujcie mnie w d…ę" się zwraca. No, pani poseł, my rozumiemy, że za mundurem panny sznurem, ale jednak na pieszczoty to trzeba sobie zasłużyć. Ale zostawmy fantazje pani poseł.
Braku miłości nikt zarzucić nie śmie koleżance partyjnej posłanki Sikory z Tarnowa Lucynie Malec. Pani Lucyna postanowiła wcielić w życie prorodzinny program swej partii i wzięła sobie do serca hasło "Rodzina na swoim". I teraz ludzie źli, wyimaginujcie to sobie państwo, mają jej za złe. A było tak.
Pani Lucyna – jak sama o sobie pisze – osoba "umocowana do zgłaszania kandydatów" szła tychże kandydatów na radnych zgłosić i zarejestrować listy swojej partii. Po drodze napatoczył się na nią starosta. Sprawdził, czy wszystko gra, zgadzało się, był na pierwszym miejscu i poszedł. Tknęło go tylko, czemu zacna nasza działaczka cały czas siedziała w płaszczu.
Z kolei panią Lucyną tknęła starościńska noga. Tak na oko pani Lucyny była poza PiS. Cóż robić, nie czas na zbędne dywagacje, trzeba temu zaradzić. Wydała więc oświadczenie potwierdzające organoleptyczną swą diagnozę, iż "pan starosta jedną nogą był poza PiS" i korzystając ze swego umocowania wyciągnęła pani Lucyna, Malec nazwiskiem, ale heros charakterem, zza pazuchy inną listę kandydatów. Byłże więc ów płaszcz tą strzelbą w dramacie Czechowa, która wisi na ścianie w pierwszym akcie, a w trzecim wystrzela. Ale wróćmy do listy, gdzie na pierwszym miejscu stoi jak byk Malec. Ale Marta, prywatnie córka pani Lucyny.
Ludzie małej wiary labiedzą, że się nie godzi, że jak to tak można, że to do niczego niepodobne. Och, zamilczcież oszczercy! To już nawet odmłodzenie kadr partyjnych wam się nie podoba, miłość matczyna wam wadzi?! W naszych przepojonych nienawiścią i agresją czasach ten piękny gest pani Lucyny powinien zostać doceniony.