Ale wciąż nie wiem, o jaką wojnę chodziło Donaldowi Tuskowi podczas pourlopowego wystąpienia w Sejmie. Przypomnijmy – było ono poświęcone błędom na wieży w Smoleńsku popełnionym przez posłów PiS i SLD. Premier, widząc, co się dzieje, grzmiał wtedy (i tym jednak różni się od Pana Boga, który widzi i nie grzmi), że tuż po katastrofie chciał wygrać dwie rzeczy: prawdę i pokój.
Co do prawdy, wiadomo, jak się skończyło. Ale wygrać pokój? Czyli że go nie było? Najpierw myślałem, że Tusk próbował zakończyć wojnę polsko-polską, ale posłuchałem go jeszcze przez chwilę i łuski mi z oczu spadły – o żadnym pokoju z opozycją mowy być nie może. Chodziło zatem o wojnę z Rosją! A jeśli tak, czy przytulenie Tuska przez Putina nie było gestem przyjaźni, ale próbą rzutu przez bark i wygrania walki przed czasem? Czy rosyjski premier szepnął naszemu na ucho: "Nu, pagadi"? Wydaje się, że mikrofony wychwyciłyby takie czułości i że nic takiego nie miało miejsca.
To z kolei prowadzić musi do mało odkrywczego wniosku, że premier sam zamienił się w matę do dżudo, do tego samopompującą. Że tylko kreuje się na zbawcę narodu, który, jak niegdyś Marszałek, powstrzymuje rosyjską nawałnicę. Po co Tuskowi dodatkowe zaszczyty, skoro sam jest jednym wielkim zaszczytem, jaki spotkał Polskę niespodziewanie, ale chyba i zasłużenie? Ano po to, by przed nadchodzącymi wyborami snuć przy akompaniamencie bałałajki pieśni o tym, że jeśli PO przegra wybory, znowu dręczyć nas będzie pytanie: "Ruskie wejdą czy nie wejdą?". Mistrz polityki wirtualnej tak bowiem zapatrzył się we własną świetlaną przyszłość, że zapomniał, iż wszystko już było. Nawet taki jeden, który "kierując się potrzebą zapewnienia wzmożonej ochrony interesów państwa i obywateli...", wywiózł część narodu na wczasy przymusowe. Teraz robi za prezydenckiego konsultanta ds. bezpieczeństwa narodowego.
I wszystko się zazębia. Bo gdyby jednak miłościwie nam mydlący oczy nie wygrał pokoju, ktoś powinien w trybie pilnym zastąpić ministra Bogdana Klicha. Nawet w życiu premiera są chwile, kiedy musi zwolnić psychiatrę.