Gdyby uniewinnienie Czesława Kiszczaka w sprawie Wujka nastąpiło po dwóch dekadach licznych procesów, w których skazywano sprawców stanu wojennego i innych zbrodni komunistycznych, można by przyjąć ten wyrok i sądową interpretację wydarzeń za dobrą monetę. Ale tych procesów było niewiele i zazwyczaj kończyły się uniewinnieniem. Był korzystny werdykt z lat 90. dla generałów Władysława Ciastonia i Zenona Płatka w sprawie odpowiedzialności za mord na ks. Jerzym Popiełuszce, była prawie 15-letnia komedia sądowa z procesem generała Jaruzelskiego za grudzień 1970 roku, trudno więc dziwić się oburzeniu rodzin i przyjaciół górników poległych w katowickiej kopalni.
Adwokat generała Kiszczaka w swojej mowie obrończej dyskredytował wieloletnie postępowanie przed kolejnymi sądami jako "proces polityczny". W jego opinii trzeba "proces ten traktować jako zwykłą sprawę karną". – Kwestie historyczne i polityczne zostawmy ocenie historyków – mówił. Pobrzmiewa w tym sugestia, iż uczestnicy Okrągłego Stołu siedzący po stronie pezetpeerowskiej powinni być otoczeni swego rodzaju immunitetem.
Wyjątkowo cynicznie brzmiały też argumenty obrony, że w tej sprawie "dowodem są wyjaśnienia oskarżonego, którym nikt nie zaprzeczył" i że "żaden z funkcjonariuszy ZOMO, którzy wówczas uczestniczyli w działaniach na terenie kopalni, nie wskazał na szyfrogram jako na powód użycia broni".
Cóż, ten, kto bywał na procesach członków plutonu specjalnego, który strzelał w Wujku, pamięta, z jaką pewnością siebie występowali jego członkowie – część z nich w latach 90. nadal służyła w oddziale antyterrorystycznym policji katowickiej.
Sprawdza się szalbiercza logika. W procesach bezpośrednich sprawców zbrodni wskazuje się na winę "góry". A na procesach zwierzchników sąd uznaje, że nie sposób znaleźć dostatecznych dowodów na wydanie rozkazu.