Niemal wszystkie rządy  III RP konsekwentnie  realizowały w relacjach  z tym krajem linię Jerzego Giedroycia. Wspierały społeczeństwo obywatelskie i piętnowały łamanie praw człowieka. W interesie Rzeczypospolitej leży bowiem wolna Białoruś zwrócona w stronę Zachodu. Dlatego to właśnie Polska uznawana była na świecie za państwo, któremu najbardziej zależy na tym, by "ostatnia dyktatura Europy" przeszła do historii. Do wczoraj. Przekazanie reżimowi informacji, które przyczyniły się do aresztowania Alesia Bialackiego, to fakt szokujący. Dla Polaków, ale przede wszystkim dla białoruskich opozycjonistów. Ludzi, którzy widzą w Polsce patrona i model do naśladowania. Są nami rozczarowani. Mówiąc po ludzku: zrobiliśmy im świństwo.

Wygląda na to, że prestiż i interesy Rzeczypospolitej zostały nadszarpnięte przez bezmyślność kilku urzędników. Pracownicy Prokuratury Generalnej potraktowali sprawę rutynowo i przychylili się do wniosku reżimu Łukaszenki, tak jakby był to wniosek Francji, Belgii czy innego demokratycznego kraju. Nie zadali sobie nawet trudu, by sprawdzić w Google'u, kim właściwie jest ów Aleś Bialacki albo wykonać jeden telefon do MSZ. A przecież posada w Prokuraturze Generalnej jest zwieńczeniem prokuratorskiej kariery. Trafiać mają do niej najlepsi z najlepszych.

Słowa oburzenia wypowiedziane wczoraj przez Donalda Tuska i przeprosiny Radosława Sikorskiego (choć przekazane w groteskowej formie) należy przyjąć z uznaniem. Rzeczywiście, mamy za co przepraszać. Warto jednak, żeby na przyszłość urzędnicy nie kierowali się tylko i wyłącznie bezdusznymi procedurami, ale czasami ruszyli głową. Szczególnie, gdy w ich rękach znajdują się ludzkie losy.