Dowodzi iście diabelskiej, odwróconej hierarchii, według której funkcjonuje. Powinno być tak, że wspiera ono obywatela, który wywiązuje się ze swoich obowiązków, nie nakładając na niego ich nadmiaru.
Tego wymaga szacunek wobec jednostki, ale także interes samego państwa. Obywatel, którego nie zadręcza się urzędniczą mitręgą, nie myśli o ucieczce za granicę, może spokojniej pracować, prowadzić firmę, inwestować w siebie czy dbać o rodzinę. U nas jest inaczej.
W czym rzecz? Państwo pobiera od nas składkę zdrowotną. Wie zatem, kto jest ubezpieczony, a dane te gromadzi ZUS. Powinno więc być tak, że recepcjonistka w przychodni czy szpitalu na podstawie dowodu i PESEL sprawdza, czy zapłaciliśmy NFZ. I tyle. Żyjemy wszak w XXI wieku, mamy budować e-administrację, na informatyzację państwa wydaliśmy już miliardy. Czy nie może być prosto? Nie – odpowiada państwowy diabeł – musi być pod górkę. Męczymy się więc od lat z milionami wydawanych co miesiąc przez firmy druków RMUA, podbijaniem książeczek ubezpieczeniowych czy innymi wymysłami, które rodzą się w urzędniczych głowach.