Najmarniej licząc 22 lata po odzyskaniu wolności, w wyniku procesu o stan wojenny do więzienia trafia Adam Słomka. Żeby była jasność: ani on mi brat, ani swat, jego przygody z pornokasetami, jego boje o siedzibę KPN z wiertarką udarową w dłoni, cała groteskowość tej postaci dawała mi przez lata pożywkę do kpin i drwin. I za cyrki w sądzie w każdym szanującym się państwie byłby ukarany. Podkreślam, w każdym szanującym się państwie. No ale żeby od razu w Polsce?!
Państwo nasze szanuje się umiarkowanie, ale najważniejsze, że zdaje egzaminy. Że wrak prawie dwa lata leży przepiłowany, brezentem przykryty, że nie mamy czarnych skrzynek, ale za to legenda o pijanym generale wyrywającym się do pilotowania poszła w świat? Nic to, grunt, że państwo zdało egzamin.
Że zamiast państwa taniego mamy państwo dziadowskie, w którym Ministerstwo Sprawiedliwości, owszem, ma do dyspozycji dziesięć ośrodków wypoczynkowych, ale za to prezydent nie ma do dyspozycji samolotu i do Chin lata z dwiema przesiadkami w każdą stronę? Nic to, ważne, że państwo zdało egzamin.
Że szef wojskowej prokuratury wypowiada posłuszeństwo swojemu szefowi i nic mu się stać nie może, bo prezydent ze swą legendarną słabością do wszystkiego, co wojskowe, go wybroni? Nic to, ważne...
Jakoś tak wtedy, kiedy Polska odzyskiwała wolność, ja też zdawałem egzamin. Na prawo jazdy. Test zdałem, jeździć umiałem. Wsiadłem więc do samochodu, ruszam. Chcę zmienić bieg, a tu egzaminator posłusznie sam to robi!