Jeśli zapowiedzi europejskiej komisarz ds. klimatu Connie Hedegaard, że polskie weto zostanie zignorowane, nie są rzucaniem słów na wiatr, to mamy kolejny dowód, że zjednoczona Europa niewiele ma wspólnego z uwodząco piękną bajką, opowiedzianą swego czasu przez Bronisława Geremka, w której polskie elity zakochały się do zupełnej zatraty zdrowego rozsądku.

Nie miejsce tu, by po raz kolejny udowadniać, iż rzekome decydujące znaczenie ograniczania emisji CO2 dla przyszłości Ziemi to gigantyczny humbug, ani że, gdyby nawet, dramatyczne jej obniżenie przez Europę zaowocuje tylko zwiększeniem w innych częściach świata. Nawet ideologiczni maniacy przyznają półgębkiem, że przyczyną, dla której Unia Europejska postanowiła prześcignąć cały świat w gorliwości "walki o klimat", są interesy nie tyle "planety", ile konkretnych europejskich rządów i korporacji.

Mówiąc najkrócej, "polityka klimatyczna", podniesiona do rangi nowej religii, jest tylko dogodnym pretekstem do gospodarczego strawienia europejskich peryferiów przez europejskie centrum. Planeta może niekoniecznie na tym cokolwiek zyska, ale ci, którzy dysponują nowoczesnymi technologiami, skolonizują zawczasu potencjalnych konkurentów, a starzejące się i zadłużone ponad stan unijne społeczeństwa przerzucą część kosztów swej dekadencji na nowo przyjętych naiwnych.

Po pakiecie "fiskalnym" będzie zapowiadany pakiet "klimatyczny" drugim rażącym złamaniem wartości, na których teoretycznie opierać się miała Wspólnota. Z bajki o europejskiej solidarności wyszła cyniczna dominacja i ten sam "koncert mocarstw", który zagrano na wiedeńskich salonach 200 lat temu, po upadku Napoleona. Niestety, elity III RP zupełnie takiej sytuacji nie przewidziały i nie mają cienia pomysłu, jak się w niej zachować.

Autor jest publicystą  tygodnika "Uważam Rze"