Nie umilkły jeszcze komentarze po tym, gdy półnagie aktywistki ukraińskiej organizacji Femen ścięły w centrum Kijowa krzyż poświęcony ofiarom NKWD, a teraz dowiadujemy się, że Janusz Palikot złożył pozew o naruszenie dóbr osobistych przez krucyfiks wiszący na sali sejmowej.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że najświętszy znak chrześcijan jest dziś znakiem najczęściej profanowanym. Czasem nie z tego powodu, że kogoś drażni, ale dlatego że atakując krzyż, łatwo się wypromować, niewiele ryzykując. Spalenie Koranu czy zbezczeszczenie gwiazdy Dawida wywołują natychmiast nadzwyczaj gwałtowne reakcje muzułmanów czy żydów, a sprawcy mogą obawiać się nawet krwawej zemsty.
Chrześcijanie, w szczególności katolicy, także czują się zobowiązani do obrony krzyża, ale wiadomo, że są niegroźni. Ponarzekają, pobiadolą i sprawa rozejdzie się po kościach. A ci, którzy krzyż profanowali, będą chodzić w nimbie bojowników o swobodę wypowiedzi.
Tyle że za plecami łaknących popularności dzierlatek z Femenu i walczącego o przekroczenie progu wyborczego cudaka z Biłgoraja stoją ci, którym ukrzyżowany Chrystus przeszkadza naprawdę. Bo w tym samym czasie, gdy Palikot wnosi kuriozalne pozwy przeciw krzyżowi, znacznie bardziej wpływowe środowiska wytaczają medialną wojnę nauczaniu religii w szkole i usiłują przeforsować przepisy podważające materialny byt Kościoła.
Janusz Palikot i ukraińskie feministki są pionkami w zaciekłej ideowej wojnie, którą prowadzą od lat środowiska laickie. Cele tych środowisk są znacznie ambitniejsze niż tylko zamknięcie symboli chrześcijaństwa w świątyniach - chodzi o ruszenie z posad bryły naszego świata. O podważenie zasad cywilizacji opartej od zawsze na religijnych podstawach, na trwałości więzi rodzinnych, na małżeństwie rozumianym jako związek kobiety i mężczyzny, na poświęceniu jednego człowieka dla drugiego.