Spieszył na zorganizowaną przez Kampanię manifestację przeciwko, jak pisze z emfazą „Gazeta Wyborcza" piórem Wojciecha Karpieszuka, „homofobicznej ustawie podpisanej przez Putina w czerwcu".
Dotąd nie interesował się zbytnio brudną polityką. Protesty w sprawie prześladowania jakichś cywilów czechosłowackich czy czeczeńskich nie robiły na nim wrażenia: wiadomo, że antyrosyjscy są tylko faszyści od Kaczyńskiego. Ale „zakaz propagowania nietradycyjnych relacji seksualnych wśród nieletnich"? Nie, wobec takiego wyzwania nie mógł pozostać obojętnym.
Już za chwilę „kilkanaście par, głównie jednopłciowych" (to znów Karpieszuk) miało połączyć usta w pocałunku, który wstrząśnie kazamatami Kremla. Na wieść o warszawskim proteście w garnizonach Królewca i Semipałatyńska ogłosić miano alert "oranżewyj", w czterech brygadach pancernych, następczyniach dywizji tamańskiej i kantemirowskiej wstrzymano przepustki do odwołania, a aktywista „Brajan Dziądziak", który wystąpił pod tym nazwiskiem, ponieważ za mało czytał Witkacego (gdyby znał „Szewców", przedstawiłby się z pewnością jako księżna Irina Wsiewołodowna Zbereźnicka-Podberezka) zadeklarował, iż „Mnie te przepisy przypominają ustawy hitlerowskie. Hitler dzielił ludzi na aryjczyków i Żydów. I Putin też teraz dzieli".
Na razie jednak w kwitnących alejkach łazienkowskich panowała błoga cisza sierpniowego popołudnia. Jaśniały barwinki, pierwsze wrzosy, płomyki szydlaste i główki krwiściąga lekarskiego, dojrzewały owoce cisu i jarzębiny; w trawie szeleściły wspomnienia po amerykańskim lecie miłości A.D.1967 z jego hasłem "Make love, not war!" Do odlotu zbierały się trzmielojady, kopciuszki, kraski i resztki zdrowego rozsądku. Z pochylonych nad żwirową ścieżką gałęzi zwieszały się słodkie, soczyste grona dojrzałego kretynizmu.