Dziś zdają sobie z tego sprawę wszyscy możni tego świata. Ale przyzwyczajeni do debat w gabinetach i spokoju we własnych krajach nie potrafią pokazać, że są teraz zdolni do wszystkiego, by powstrzymać Putina od wywołania najpoważniejszego konfliktu od upadku ZSRR. A może i trzeciej wojny światowej.
Dla Obamy, Hollande'a czy Merkel szokiem musi być już język z innej epoki, jakim posługuje się Putin, zapowiadając napaść na inny kraj. Kraj, który graniczy z czterema państwami należącymi do Unii Europejskiej i do NATO. Tuż obok ich, zachodniej cywilizacji. Kraj do tej cywilizacji aspirujący.
Putin tłumaczy bowiem chęć zaatakowania sąsiedniej Ukrainę koniecznością „normalizacji sytuacji sytuacji społeczno-politycznej" w tym kraju. I przy okazji powołuje się na rosyjską konstytucję. I nikt nie ma wątpliwości, że groźba wyłożona nudnym urzędowym językiem jest jak najbardziej realna. Właściwie już się realizuje.
Na stronie internetowej Kremla, gdzie wyłożone są powody planowanego ataku na Ukrainę, są i świeże informacje o rozmowach telefonicznych, które Putin przeprowadził z Obamą, Hollandem i sekretarzem generalnym ONZ.
Wynika z nich, że Putin nie ukrywał w tych rozmowach, że nie spodobały mu się nowe władze Ukrainy, „prowokacje i przestępcze działania ultranacjonalistów" i dlatego postanowił się z nimi rozliczyć.