Zamknięcie rządu w USA trwa już od 22 grudnia i jest najdłuższym tego rodzaju okresem w historii. Końca tego politycznego impasu nie widać, a nawet są oznaki zaostrzenia politycznego sporu pomiędzy prezydentem Trumpem a kontrolowaną przez demokratów Izbą Reprezentantów. Biały Dom twardo uzależnia swoją zgodę na przyjęcie prowizorium budżetowego od przyznania funduszów na budowę muru na granicy z Meksykiem. Demokraci nie chcą jednak rozmawiać na ten temat i liczą, że prezydent za jakiś czas skapituluje. Nancy Pelosi, przewodnicząca Izby Reprezentantów, straszy nawet, że z powodu zamknięcia rządu nie dojdzie do tradycyjnego prezydenckiego orędzia w Kongresie poświęconego stanowi państwa. Trump złośliwie przypomina, że Pelosi oraz inni liderzy Partii Demokratycznej wciąż pobierają wynagrodzenia z państwowej kasy, a część z nich w trakcie tego kryzysu udała się na kilkudniowy wypoczynek w tropikach.
Zamknięcie rządu sprowadza się do odcięcia finansowania dla części administracji federalnej. Niektóre rządowe departamenty (np. Departament Obrony) miały wcześniej zapewnione finansowanie i działają bez zakłóceń. Spośród 2,8 mln pracowników federalnych 320 tys. zostało odesłanych do domów na bezpłatne urlopy, a 420 tys. pracuje bez wynagrodzenia. Pieniędzy nie dostają m.in. funkcjonariusze agencji dbającej o bezpieczeństwo na lotniskach, kontrolerzy lotów, urzędnicy skarbówki i strażnicy parków narodowych. Ten problem dotyka również niektórych urzędów regulacji rynków, co przekłada się m.in. na opóźnienia w procedurach wydawania zgody na oferty publiczne. W kolejce czeka około 40 IPO. Część danych statystycznych, np. o sprzedaży detalicznej za grudzień, nie została opublikowana z powodu niedoborów kadrowych w urzędach sporządzających te statystyki. Wkrótce mogą się pojawić problemy z wydawaniem bonów żywnościowych biedniejszym Amerykanom. Biały Dom zarządził jednak, by 80 tys. pracowników skarbówki wróciło do biur i przez pewien czas pracowało bez wynagrodzenia, by zwykli Amerykanie mogli dostać w styczniu zwrot podatków. Do pracy wezwano również tysiące inspektorów bezpieczeństwa drogowego i lotniczego.
Największy problem mają pracownicy kontraktowi wykonujący zlecenia dla rządu. To bardzo szeroka grupa – od kucharzy i recepcjonistów po ekspertów z firm konsultingowych. Jest ich 1,2 mln i w odróżnieniu od zwykłych pracowników nie dostaną oni później zaległej pensji. – Przyglądamy się efektom i widzimy, że wpływ tej sytuacji na pracowników kontraktowych jest większy, niż można było się spodziewać – przyznaje Kevin Hassett, przewodniczący prezydenckiej Rady Doradców Ekonomicznych.
Straty, jakie ponoszą pracownicy kontraktowi, sprawiły, że Rada Doradców Ekonomicznych zrewidowała swoje szacunki dotyczące wpływu zamknięcia rządu na gospodarkę USA. O ile wcześniej prognozowała, że każde dwa tygodnie paraliżu administracji federalnej powodują ścięcie wzrostu PKB o 0,1 pkt proc., o tyle obecnie szacuje, że każdy tydzień zamknięcia rządu hamuje wzrost PKB o 0,13 pkt proc.
Tego rodzaju paraliże finansowania administracji rządowej w USA zdarzyły się już ponad 20 razy, odkąd w 1976 r. wzmocnione zostały uprawnienia budżetowe Kongresu. Zwykle były one jednak kilkudniowe.