Optymizm, który zapanował na naszym rynku po czwartkowej sesji, która skończyła się solidnymi wzrostami, nie trwał zbyt długo. Już w piątek na inwestorów spadł zimny prysznic. Czwartkowa sesja okazała się jedynie „wypadkiem przy pracy".
Już pierwsze fragmenty piątkowej sesji wskazywały, że czwartkowe zakupy na GPW były nieco na wyrost. Na starcie WIG20 był bowiem 0,6 proc. pod kreską. Jeszcze w pierwszej godzinie handlu podaż próbowała przycisnąć nieco mocniej, ale odniosła ona tylko chwilowy sukces. Indeks największych spółek naszego parkietu zjechał 1 proc. pod kreskę, ale byki momentalnie wyprowadziły kontrę i wrócił status quo z początku sesji. Oczywiście mówienie o jakimś wielkim sukcesie byków też byłoby sporym nadużyciem. WIG20 nawet ze spadkiem rzędu 0,6 proc. był jednym z najsłabszych indeksów w Europie. Co prawda na innych parkietach nie widać było szału zakupów, ale indeksy oscylowały przy poziomach zamknięcia z czwartku. Nasz WIG20 ani przez moment nie zbliżył się do tej granicy.
Nadzieje w to, że nieco więcej będzie się działo na rynku po rozpoczęciu handlu w Stanach Zjednoczonych też okazały się na wyrost. Amerykanie dzień zaczęli od spadków, co właściwie przesądziło losy piątkowej sesji na GPW. Ostatecznie WIG20 stracił 0,4 proc. Po raz kolejny rozczarował również mWIG40, który spadł 0,9 proc. Symboliczną przecenę zaliczył również sWIG80. Zamknął dzień 0,03 proc. pod kreską. Wszystko to działo się przy obrotach wynoszących 710 mln zł.
Po piątkowej sesji, tak samo zresztą, jak po całym tygodniu ciężko być zadowolonym. Co prawda WIG20 zakończył go 0,2 proc. nad kreską, ale w zasadzie jest to zasługa jedynie czwartkowej sesji. W pozostałych dniach WIG20 kroczył własnymi ścieżkami, a postawa naszego rynku rozczarowywała jeśli weźmie się pod uwagę to, co działo się na innych parkietach. Do tego wciąż mamy problem małej płynności. Nadal więc czekamy na przełom.