Alibaba to chiński odpowiednik amerykańskiego Amazona czy eBaya. Korzystając z usług serwisu można kupić niemal wszystko – zaczynając od ubrań, kosmetyków, elektroniki, a kończąc na samochodach czy samolotach.

Szalony popyt

Agencja Bloomberg informuje o planowanej podwyżce cen akcji sprzedawanych w ramach pierwotnej oferty publicznej. Pierwotnie miała ona zamknąć się w widełkach 60 - 66 USD. Ostateczna wartość papierów może wzrosnąć nawet do 70 USD. Wynika to z ogromnego popytu ze strony inwestorów instytucjonalnych. Nie brakuje głosów, że amerykańskie fundusze zwalniają miejsce w portfelach, aby wziąć udział w tej ofercie publicznej - zauważył Piotr Kuczyński, główny analityk DI Xelion.

Przy wycenie sięgającej 70 USD za akcję, wielkość oferty przekroczy 22,4 mld USD co sprawi, że będzie to największe IPO w historii. Giełdowa kapitalizacja emitenta wyniesie wtedy ok. 167 miliardów USD, co pozwoli zakwalifikować Alibabę do grona pięciu największych firm na świecie.

Sceptyczne głosy

Jednak nie wszyscy ludzie rynku ulegli magii chińskiego giganta. Zagorzałym przeciwnikiem kupowania akcji Alibaby jest m.in. Mark Mobius, prezes funduszu Franklin Templeton Investments. Rynkowy guru specjalizujący się w rynkach wschodzących uważa, że struktura korporacyjna Alibaby zbytnio ograniczy rolę mniejszościowych akcjonariuszy, co może skutkować m.in. brakiem możliwości dochodzenia swoich praw w sądzie.

- Założyciele Alibaby mają pod kontrolą kluczowe aktywa. W przypadku jakichś przykrych niespodzianek, nic nie będzie można z tym zrobić. Dojście swoich praw w chińskich sądach może być niewykonalne - ostrzega Mobius.