Do piątkowej sesji, która była jednocześnie pierwszą sesją miesiąca, inwestorzy przystępowali z lekkimi obawami. Z jednej strony bowiem czwartek na GPW zakończył się niewielką przeceną, a dodatkowo w nocy spadki zagościły po raz kolejny na Wall Street. Na szczęście, jak się okazało, strach miał tylko wielkie oczy, chociaż od razu trzeba też uczciwie przyznać, że i fajerwerków też na naszym rynku nie było. 

Początek notowań był optymistyczny. WIG20 zaczął dzień od wzrostu rzędu 0,4 proc. Szybko jednak w poczynania inwestorów wkradła się niepewność. Potęgowana była ona nie najlepszymi danymi makroekonomicznymi, a konkretnie odczytem indeksu PMI. Wskazał on, że luty był już czwartym miesiącem z rzędu w którym zmalała aktywność w polskim przemyśle przetwórczym. WIG20 po tej publikacji zaczął nawet się zbliżać do poziomu zamknięcia z czwartku. Zawahanie jednak nie trwało zbyt długo. Byki nie zamierzały tanio sprzedawać skóry, tym bardziej, że do aktywności zachęcała ten obóz postawa inwestorów na innych rynkach. Na wielu europejskich parkietach wzrosty przekraczały nawet ponad 1 proc. Warszawa próbowała gonić czołówkę, ale robiła to bardzo nieporadnie. WIG20 stać było jedynie na wzrost rzędu 0,7 proc. i to tylko do czasu. Na ostatniej prostej notowań byki odpuściły bowiem walkę i pozwoliły by rywalizacja między popytem, a podażą znowu przeniosła się w okolice czwartkowego zamknięcia. Skończyło się tym, że WIG20 zaliczył jedynie symboliczny wzrost. Postawę byków ciężko wytłumaczyć tym bardziej, że od wzrostów rozpoczęła się sesja na Wall Street.

Na pocieszenie naszemu rynkowi pozostaje postawa średnich i małych spółek. mWIG40 zyskał ponad 1 proc. Z kolei sWIG80 urósł 0,35 proc. Od początku tego roku średnie i małe spółki spisują się zdecydowanie lepiej niż indeks WIG20. Inna sprawa, że po ubiegłorocznej przecenie popularne "misie" mają jeszcze sporo do odrabiania.