Jego zdaniem system, który opracowywany jest na grudniowy szczyt COP21 w Paryżu, nie uwzględnia zasady równości i sprawiedliwości. – Wprowadzenie takiego rozwiązania skutkowałoby tym, że uprawnienia migrowałyby do tych podmiotów, które miałyby większą siłę nabywczą. A to oznacza, że małe państwo z Karaibów nie mogłoby funkcjonować w tym samym systemie co Szwajcaria. To mrzonka – twierdzi wiceminister i podkreśla, że konferencja klimatyczna COP21 może zatem nie przynieść oczekiwanych rozwiązań. – W Kopenhadze negocjowaliśmy umowę, która nakładała na strony jednolity rodzaj zobowiązań. Wówczas, w 2009 roku, taki postulat wynikał z logiki negocjacji. Dziś negocjujemy umowę, której elementem mają być dobrowolne kontrybucje 195 państw. To oznacza dużą różnorodność celów i instrumentów, które miałyby funkcjonować w ramach reżimu po COP21 – wyjaśnił wiceminister.

Problem w tym, że uwypuklają się różnice między krajami rozwiniętymi i rozwijającymi się. Biedniejsze, naciskane przez bogatsze, nie chcą przyjmować ambitnych celów obniżania emisji gazów cieplarnianych, bo muszą nadrobić zapóźnienia gospodarcze w stosunku do rozwiniętego świata. Bogaci z kolei nie są skorzy do finansowania obniżania emisji w krajach rozwijających się. A chodzi o gigantyczne sumy. Zbigniew Karaczun, profesor SGGW, wskazuje, że wystarczy wspomnieć, iż kraje rozwijające się potrzebują 70 mld dol. rocznie na wdrożenie rozwiązań z Kopenhagi. Teraz pieniędzy potrzebnych na tzw. dekarbonizację potrzeba wielokrotnie więcej.

9 października w Limie MFW i Bank Światowy będą się zastanawiać, jak zgromadzić niezbędne fundusze na ten cel. O sukces będzie trudno. – Środki potrzebne krajom rozwijającym się, by opracować efektywny system, to biliony, a nie miliardy dolarów. To nie jest rzeczywistość bliskiej przyszłości – mówił Hans Timmer, główny ekonomista Banku Światowego.

W poniedziałek w Bonn zakończyła się kolejna tura negocjacji klimatycznych ONZ. Kolejna za miesiąc.

XXV Forum Ekonomiczne w Krynicy 8 – 10 września 2015 r., www.forum-ekonomiczne.pl