Ich zdaniem w poniedziałek cena baryłki ropy naftowej gatunku Brent, która w ostatni piątek wyniosła 113,93 dol., może sięgnąć nawet 120 dolarów.
Zdaniem Petera Vosera, prezesa koncernu naftowego Royal Dutch Shell, w tej chwili ryzyko polityczne, czyli związane przede wszystkim z sytuacją w Libii, wynosi ok. 20 dolarów. To oznacza, że po uspokojeniu sytuacji ceny powinny spaść do ok. 100 dol. za baryłkę, a być może nawet i więcej. – Bliski Wschód i północna Afryka to dla rynku ropy prawdziwa beczka prochu.
Ataki na Libię, blokada portów morskich, zamieszki w Bahrajnie i stałe napięcie między Arabią Saudyjską a Iranem powodują, że w każdej chwili może dojść do prawdziwej eksplozji – uważa Jonathan Barratt, dyrektor zarządzający Commodity Broking Services.
Jego zdaniem podstawowe pytanie brzmi, jak ułożą się relacje pomiędzy Iranem, który obecnie przewodniczy OPEC, i Arabią Saudyjską, która w kartelu jest niezaprzeczalnym liderem. – Mam nadzieję, że zwycięży rozsądek. Na razie wszystko na to wskazuje. Ale w każdej chwili ryzyko polityczne, a z nim cena ropy znów może zacząć rosnąć. Jeśli dojdzie do wymiany ognia, także ceny wystrzelą w górę – prognozuje Barratt.
Zdaniem Petera Vosera OPEC z łatwością może nadrobić utracone wydobycie z Libii – jest to tylko 1,6 mln baryłek dziennie, podczas gdy kartel posiada ponad 4 mln baryłek dziennie wolnych mocy. Tylko co do tego w samym OPEC musi być zgoda.