Czy zawyżony poziom stóp był uciążliwy dla gospodarki, zobaczymy, gdy „zbierze swoje owoce" w pierwszej połowie 2013 r. Na sam przebieg luzowania polityki pieniężnej nie ma jednej recepty. Abstrahując od zasady, że zazwyczaj towarzyszy temu osłabienie waluty krajowej, to o wiele ważniejszy w tym przypadku może się okazać efekt wahliwości kursu. W skrajnych przypadkach inny będzie dla jednej głębszej obniżki, a inny w przypadku całego procesu. Ma to znaczenie dla wyceny długu denominowanego w walutach obcych oraz dla ministra finansów, który ociera się o progi długu do PKB. Z drugiej strony stoją przedsiębiorcy, dla których droższy pieniądz to wyższe koszty i mniejsza skłonność do inwestycji; dla konsumentów to mniejsza skłonność do konsumpcji i zaciągania kredytów.
Powinniśmy uważać, aby na poziomie krajowym nie wzmacniać czynników gorszej koniunktury. Ostatnie rozminięcie się oceny polityki pieniężnej z procesami w gospodarce nie jest odosobnione. Pouczających analogii może dostarczyć nam przykład z lat 2004 i 2005. Wówczas przystąpieniu Polski do UE towarzyszył proces dostosowywania się cen krajowych oraz zakupy zapobiegawcze w niektórych segmentach rynku. RPP zinterpretowała to jako poważne ryzyko trwałej inflacji. Zaostrzenie polityki pieniężnej nie wzięło pod uwagę, że był to szok jednorazowy i nie przełożył się na spiralę cenowo-płacową.
Ostatecznie po ustąpieniu efektów bazowych inflacja w ujęciu rocznym spadła niemal do zera w połowie 2005 r. Polska znalazła się nie tylko poniżej przyjętego celu inflacyjnego, ale również w grupie państw o najniższej inflacji w UE. Niestety nie było to bez znaczenia dla PKB. Po jakichś trzech kwartałach od podwyżek stóp procentowych nastąpiło pół roku zdecydowanie słabszego wzrostu. W zależności od szacunków można ocenić, że mogło to spowodować wówczas trwałą utratę wzrostu gospodarczego o ok. 0,5–0,8 proc. w I połowie 2005 r. W bieżącym przypadku podobna „chwila prawdy" przypada na pierwszy i drugi kwartał 2013 r.
Możliwe spowolnienie w 2013 r. jest również w tle propozycji budżetowych Ministerstwa Finansów. Widzimy tam m.in. prognozę wyższego bezrobocia, a wówczas pracownicy bardziej walczą o utrzymanie pracy niż o wzrost wynagrodzeń. Zatem nie tylko płace, ale i popyt krajowy nie będą nadmiernie kreować procesów inflacyjnych. Pozornie konserwatywna rządowa propozycja budżetu bardziej stawia na pasywne dopasowanie się do zjawisk gorszej koniunktury niż propozycję aktywnego wpłynięcia na poprawę tej koniunktury. Jest to zwłaszcza widoczne w zmniejszeniu publicznych wydatków inwestycyjnych.
Stanisław Kluza, były minister finansów