Amerykanie też narzekają
Instytut Gallupa na początku stycznia bieżącego roku zapytał Amerykanów, które z problemów uważają za najważniejsze spośród zajmujących Stany Zjednoczone. Na podium za przywództwem rządowym, kongresowym, marazmem politycznym w ogólności, gospodarką jako całością, obywatele najpotężniejszego kraju świata umieścili bezrobocie. Czyż na papierze bezrobocie jednak nie maleje?
Centralny planista zmienia plany
W zeszły piątek poznaliśmy dane z amerykańskiego rynku pracy. Bezrobocie rejestrowane spadło do 6,6 proc. To niewiele do wytyczonej w 2012 roku granicy 6,5 proc., poniżej której Fed miał rewidować politykę pieniężną. Przy tej okazji przekonaliśmy się ostatecznie, że nowy sposób komunikacji z otoczeniem za pomocą tzw. "forward guidance", dozowania rynkom informacji na temat kierunku polityki pieniężnej w przyszłości, staje się, oględnie mówiąc, bardzo trudny. Już w grudniu ubiegłego roku FOMC (Federalny Komitet Otwartego Rynku) poinformował, iż możliwe jest utrzymywanie stóp procentowych na obecnym poziomie, nawet jeśli bezrobocie spadnie do 6,5 proc. To zapewne dobrze, że urzędowi ekonomiści dostosowują plany do rzeczywistości. Ale dlaczego tak się dzieje?
Statystyka matką prawdy?
Czy nowa dyrektywa uległa w ostatnim czasie znacznemu przewartościowaniu? Jeffrey Frankel z Uniwersytetu Harvarda twierdzi, iż Janet Yellen będzie musiała przemyśleć koncept "forward guidance" i używać innych danych niż stopy bezrobocia i inflacji. Inaczej trzeba bowiem interpretować wyniki badań statystycznych, na podstawie których bankier centralny musi planować. - Fed nie oczekiwał, że osiągnie próg do zaciskania polityki monetarnej w 2014 roku, a nawet w 2015. Bezrobocie spadło nieoczekiwanie szybko, nie ze względu na nadspodziewany wzrost gospodarczy, który miał być sygnałem na dokręcenie śruby, ale w dużej mierze dlatego, że zniechęceni pracownicy opuścili zasób siły roboczej - twierdzi Frankel. Można dodać, tym samym wypadli z niektórych statystyk. Co więcej, na emeryturę przechodzą roczniki powojennego wyżu demograficznego zwalniając miejsca pracy mniej licznym absolwentom ostatnich lat szkół wszelkich szczebli. Inną kategorią osób, która przestała być uwzględniana w całkowitej sile roboczej są nowi renciści. Niemały udział w tym procederze miał rząd federalny i rządy stanowe. Administracja prezydenta Obamy chcąc zmobilizować władze stanowe do walki z bezrobociem wprowadziła nowe dotacje - "nagrody" z budżetu centralnego za skuteczność. Jednakże aktywność administracji lokalnych w dużej mierze sprowadzała się do przyznawania rent chorobowych i inwalidzkich. Zmniejszono bezrobocie oficjalne wypychając ludzi z rynku pracy. Netto gubernatorzy wyszli dobrze na interesie, bo w niewielkim stopniu partycypują w programach osłony rencistów. To koniec rachunku ekonomicznego w tej historii. Nie mają jednak racji ci ze złośliwych, którzy stawiają statystykę w hierarchii kłamstw zaraz przed wielkim kłamstwem, bowiem podaż pracy spadła, co zostało uwzględnione w dokumentach, bankierzy centralni to zauważyli i słusznie zastanawiają się co teraz zrobić, a rzecz sprowadza się do wymyślenia nowego warunku, po spełnieniu którego będzie można podnieść stopy procentowe. John B. Taylor z Uniwersytetu Stanforda (autor reguły monetarnej swego nazwiska) precyzuje na blogu: "nie ma już sporu na temat tego, czy rynek pracy ma udział w odbudowie i czy ożywienie samo w sobie jest niezwykle słabe. Pytanie brzmi dlaczego tak się dzieje" (rynek pracy nie ma udziału w ożywieniu, które jest słabe - przyp. red.). Taylor twierdzi, że to przez złą politykę gospodarczą, w tym rządu federalnego. W każdym razie w szeregi ekonomistów za oceanem wkradł się nastrój awarii intelektualnej. Paul Krugman proponuje "pogonić" porządek rzeczy inflacją, Jeffrey Frankel i Gregory Mankiw chcą wyznaczyć nowy cel dla Fed - u za pomocą wskaźnika nominalnego GDP. I tak dalej...
Niespełnione nadzieje
Niech elementem klamry dla tej krótkiej opowieści będzie wcale aktualna konstatacja ("Labor Force Participation and Monetary Policy in the Wake of the Great Recession") autorstwa ekonomistów, a jakże, Fed - u, z lata ubiegłego roku; Christopher J. Erceg i Andrew Levin zauważyli, iż gdyby miara bezrobocia uwzględniała podaż pracy z 2007 roku, to stopa rejestrowanej bezczynności zawodowej powinna wynosić, o zgrozo, około 11 proc. Od września 2013 niewiele się zmieniło. I z tym ma problem Janet Yellen...Może dlatego w ostatnim orędziu o stanie państwa prezydent Obama, w przeciwieństwie do lat poprzednich, nie pochwalił się rozbudowaną statystyką rynku pracy? Wszak nawet "szarzy" obywatele przepytywani przez Instytut Gallupa wiedzą już, że spadające od szczytu kryzysu bezrobocie jest wynikiem ludzkiej rezygnacji i BEZNADZIEI na rynku pracy w większym stopniu niż prawdziwego lecz rachitycznego ożywienia.