Zahamowanie galopującej inflacji było możliwe dzięki porzuceniu lokalnej waluty na rzecz zagranicznych jednostek płatniczych. Władze w Harare zdecydowały się na ten krok w grudniu 2008 r., gdy do obliczania dynamiki cen zaczęły stosować dolara amerykańskiego. Kilka miesięcy później usankcjonowały rozpowszechnioną już wcześniej praktykę wykorzystywania USD, a także m.in. południowoafrykańskiego randa, botswańskiego pula i brytyjskiego funta, do codziennych transakcji.

Według szacunków MFW, przed tymi zmianami inflacja w Zimbabwe sięgała 500 mld proc. rocznie. Emisje banknotów o coraz większych nominałach – nawet do 100 mld dolarów zimbabweńskich – oraz kolejne dewaluacje nie przynosiły oczekiwanych skutków.

Zimbabwe, dawniej brytyjska kolonia pod nazwą Rodezja Południowa, uchodziła niegdyś za jeden z najbogatszych krajów Afryki. W kryzysie pogrążyła się wskutek przeprowadzonych przez prezydenta Roberta Mugabego przed dekadą reform, zwłaszcza odebrania ziemi nielicznym białym farmerom i rozparcelowania jej między swoich zwolenników. Efektywne niegdyś rolnictwo całkowicie wówczas upadło, a w kraju zapanowała klęska głodu. Naruszenie praw własności odstraszyło też zagranicznych inwestorów, którzy wycofali swój kapitał, co z kolei doprowadziło do załamania się sektora bankowego.

Agencja Reutera komentuje jednak, że od chwili powołania w ubiegłym roku przez prezydencką partię Afrykański Narodowy Związek Zimbabwe - Front Patriotyczny (ZANU-PF) oraz opozycyjny Ruch na rzecz Zmian Demokratycznych (MDC) rządu jedności narodowej, gospodarka Zimbabwe wykazuje oznaki ożywienia.