– W najbliższym czasie rząd przystąpi do pracy nad harmonogramem i strategią przyjęcia euro – oświadczył wczoraj Jacek Rostowski, minister finansów. W środę premier Donald Tusk zadeklarował, że Polska w 2011 r. może się znaleźć w strefie euro.
W reakcji na tę wypowiedź rzeczniczka unijnego komisarza ds. monetarnych Joaquina Almunii oświadczyła, że dobrze się stało, iż Polska wyznacza konkretną datę wejścia do strefy euro. Jednak unijni dyplomaci podkreślają w nieoficjalnych wypowiedziach, że szans na euro w Polsce w 2011 r. z przyczyn czysto formalnych nie ma.
„Rz” zapytała ekonomistów o warunki tego ekspresowego przyjęcia euro. – Gdyby tak miało się stać, to RPP musiałaby mocniej walczyć z inflacją, co oznaczałoby wyższe stopy procentowe – mówi Piotr Bielski, ekonomista BZ WBK. Inaczej Polska może nie spełnić kryterium inflacyjnego. Według Bielskiego główna stopa NBP powinna być o 0,5 pkt proc. wyższa od tej według scenariusza wolniejszego przyjmowania euro. Ale są też ekonomiści, zdaniem których konieczne byłoby podwyższenie stóp o 0,75 – 1 pkt. proc. W przyszłym roku główna stopa NBP mogłaby wzrosnąć do 7 proc., z 6 proc. obecnie.
Wiele wątpliwości wiąże się też ze spełnieniem kryterium stabilności waluty. Najpierw złoty musiałby przez dwa lata przebywać w mechanizmie kursowym ERM2. Zanim do tego dojdzie, trzeba ustalić tzw. kurs centralny, od którego kurs rynkowy może się potem (w ERM2) odchylać o plus minus 15 proc.
Zdaniem byłego ministra finansów Grzegorza Kołodki najlepiej byłoby, gdyby kurs centralny wynosił 3,7 – 3,8 zł. – Nie sądzę, by UE się na to zgodziła. To zbyt duży prezent dla naszych eksporterów, zakłócający konkurencję. Tak tani złoty wywołałby zbyt duże napięcie inflacyjne – mówi Janusz Jankowiak, główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu. Jego zdaniem kurs równowagi to 3,4 – 3,55 zł.