Taką tezę postawił Christopher Smallwood, analityk z Capital Economics, firmy badawczej kierowanej przez Rogera Bootle, jednego z najbardziej znanych ekonomistów z londyńskiego City. Smallwood wskazuje, że obecne próby reformowania euro mogą tylko doprowadzić do zakonserwowania choroby tego organizmu gospodarczego.
Analityk Capital Economics wskazuje, że przed kryzysem stopy procentowe Europejskiego Banku Centralnego były zbyt niskie dla gospodarek takich jak Hiszpania, co napędzało tam bańkę na rynku nieruchomości. Ale były one też zbyt wysokie dla krajów takich jak Niemcy, gdzie hamowały wzrost PKB.
– Przy zachowaniu status quo słabsze kraje strefy – Portugalia, Włochy, Irlandia, Grecja i Hiszpania – czeka wiele lat, a może nawet dekad, depresji i deflacji – twierdzi Smallwood. Jego zdaniem w wyniku rozpadu euro Grecja, Hiszpania oraz inne słabsze kraje odzyskałyby narodowe waluty, które szybko osłabiłyby się wobec dolara i euro. To pozwoliłoby im odzyskać konkurencyjność i zwiększyć eksport. Końcem procesu rozpadu eurolandu byłby powrót Niemiec do marki. Narodowa waluta RFN szybko by się wówczas umocniła, redukując nadwyżkę handlową.
Ale większość ekonomistów chciałaby uniknąć tego scenariusza. Wskazują oni, że skutki uboczne rozpadu strefy byłyby mocno destrukcyjne. – Całkowity rozpad eurolandu przyćmiłby upadek Lehman Brothers. Rządy musiałyby znowu ratować banki, co uderzyłoby w ich finanse publiczne – wskazuje Paul Cliffe, ekonomista ING. Z jego raportu wynika, że nowa grecka drachma szybko straciłaby 80 proc. wobec marki niemieckiej, a waluty Hiszpanii, Portugalii i Włoch po 50 proc. W tych państwach pojawiłaby się dwucyfrowa inflacja. Niemcy, USA i Wielka Brytania zostałyby dotknięte deflacją i recesją. Gospodarki krajów dawnego eurolandu skurczyłyby się przez pierwszy rok od rozpadu strefy o od 5 proc. do 9 proc.
Co rozpad strefy euro mógłby oznaczać dla Polski? – Inwestorzy mogliby uznać, że nasz kraj jest mniej wiarygodny, bo dziś kupując polskie obligacje, liczą, że za pewien czas poprawimy kondycję finansów publicznych, by przyjąć euro – mówi Piotr Kalisz, główny ekonomista Banku Handlowego.