Stanęły pociągi, autobusy i komunikacja miejska. Odwołano większość lotów. Jak się szacuje, poniesione z tego tytułu straty sięgają 5 miliardów euro. Italię rzuciła na kolana największa lewicowa centrala związkowa CGIL, bo tylko ona proklamowała strajk generalny. Pozostałe trzy, w sumie liczniejsze, nie brały udziału w proteście.

Idea strajku generalnego w tak trudnej i z każdym dniem pogarszającej się sytuacji kraju, nie przekonała większości Włochów. Komentarze większości włoskich wtorkowych dzienników mówiły o egoizmie i politycznych celach centrali CGIL, która niczego nie zrozumiała ze zmieniających się czasów i nadal żyje duchem lat 70. Faktycznie, ponad połowa liczącej blisko 6 milionów członków CGIL to emeryci. Mimo to polityczna potęga związków zawodowych we Włoszech jest ogromna. Nie chodzi tylko o miliony głosów, ale o to, że wywalczone w latach 70. przywileje pracownicze, o których w innych krajach Unii można tylko pomarzyć, wciąż obowiązują. Chodzi zarówno o 13., 14., a bywa, że i 15. pensje, jak i o niesłychanie trudne, a czasem wręcz niemożliwe zwolnienie pracownika, nawet ze względów dyscyplinarnych. Jakakolwiek próba naruszenia przywilejów pracowniczych od lat napotyka jedyną odpowiedź CGIL: strajk generalny.

Ten strajk, jak napisał w „Il Giornale" redaktor naczelny Vittorio Feltri, nie był Włochom do niczego potrzebny i bardzo Italii zaszkodził zarówno finansowo, jak i wizerunkowo. Ale był potrzebny CGIL i opozycyjnej Partii Demokratycznej (PD), która po wielu wahaniach w końcu protest wsparła, do zwarcia szeregów w imię strategii „Im gorzej, tym lepiej dla nas". Chodzi naturalnie o to, by, jak po raz kolejny zaapelowała w artykule redakcyjnym „La Repubblica", de facto organ partyjny PD, Berlusconi, złożył rezygnację, a władzę przejął techniczny rząd ocalenia narodowego. Tymczasem premier posiadający bezpieczną większość w obu izbach parlamentu ani myśli ustąpić. Właśnie zdecydował dla ratowania finansów publicznych podnieść VAT o jeden punkt do 21 proc.

—Piotr Kowalczuk z Rzymu