Demonstrujący w Nowym Jorku, Bostonie, Los Angeles i Chicago żądają wprowadzenia wyższych podatków dla najlepiej zarabiających i ograniczenia wpływu bogaczy na Biały Dom i Kongres. W najbliższą sobotę zapowiadane są masowe protesty w londyńskim City. W Londynie protestujący będą demonstrować pod hasłem „Occupy London Stock Exchange".
Protesty przyciągają uwagę całego świata. Ruch poparł już Lech Wałęsa, który ma zamiar polecieć do Nowego Jorku, ponieważ uznał, że zobowiązuje go do tego Pokojowa Nagroda Nobla. Zapowiedział, że „przeskoczy płot" na Wall Street. Z kolei irańscy liderzy wieszczą koniec kapitalizmu w Ameryce.
– Tacy jak my to 99 procent społeczeństwa – wykrzykują demonstranci, którzy ze śpiworami i namiotami dotarli między innymi do Waszyngtonu. Są wśród nich bezrobotni i zadłużeni absolwenci wyższych uczelni, którzy nie mogą znaleźć pracy i którzy oburzają się, że 1 procent najbogatszych nadal pomnaża swoje majątki, podczas gdy 14 milionów bezrobotnych ledwo wiąże koniec z końcem.
Sympatię wobec protestujących wyrażają czołowi demokraci, widzący w nich szanse na mobilizację elektoratu przed wyborami prezydenckimi. – Protestujący wyrażają szerszą frustrację wobec tego, jak działa nasz system finansów – oznajmił prezydent Barack Obama. Czołowi republikanie potępiają demonstrantów. Jeden z kandydatów na prezydenta Herman Cain określił ich mianem zazdrosnych Amerykanów, którzy chcą „zabrać czyjegoś cadillaca". Inny kandydat – Newt Gingrich – nazwał ich zaś durnymi produktami ubocznymi kiepskiego systemu edukacji.
Oczekuje się, że w londyńskim proteście 15 października weźmie udział przynajmniej 4 tys. osób.