Dokładnie 90 lat temu, 5 grudnia 1929 roku, urodził się Stanisław Bareja. Twórca takich filmów jak „Miś", „Brunet wieczorową porą", „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz", a także serialu „Alternatywy 4". Obrazy te są dziś uznawane za kultowe, choć kiedyś były lekceważone, uchodziły wręcz za kiczowate. Skąd wzięła się tak duża rozbieżność w postrzeganiu twórczości tego reżysera?
To jest właśnie rzecz, która najbardziej mnie porusza, kiedy myślę o Stanisławie Barei. Za życia nie był on należycie doceniany. Ta wielka niesprawiedliwość na szczęście po latach jest naprawiana. Jego filmy same się bronią w pamięci widzów i w ich sercach. Ale muszę przyznać, że w przypadku Barei ta niechęć części środowiska filmowego była szczególna. To często spotyka twórców, którzy nadają swoim dziełom lekką formę, wybierają komediowe emploi, by mówić o rzeczach szalenie ważnych. Łatwo ich wykpić, a ich dzieła nazwać nieznaczącymi.
Czy można nazwać Stanisława Bareję moralizatorem?
Tak, i widać to zwłaszcza w dwóch jego filmach. Takim moralitetem jest „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz" z 1978 roku. Opowiada przecież o świecie, w którym na pierwszy plan wychodzą kanalie. W takiej rzeczywistości uczciwi ludzie muszą szukać sobie miejsca gdzieś na uboczu i próbować przetrwać. Podobnie jest z „Misiem" z 1980 roku, który pokazuje, do czego prowadzą wszechobecne kłamstwo i niegodziwość. Zauważył to Stanisław Bareja wraz ze scenarzystą Stanisławem Tymem i ze smutkiem stwierdzam, że te tematy wciąż niestety są aktualne...
Niektórzy doszukują się inspiracji twórczością Stanisława Barei także w pańskich filmach.