[b][link=http://www.rp.pl/galeria/9146,1,409889.html]Więcej fotosów[/link][/b]
Quentin Tarantino umieścił ten film na drugim miejscu swojej subiektywnej listy ośmiu najlepszych tytułów 2009 roku. Co prawda twórca „Bękartów wojny”, który wychował się na produkcjach klasy C, ma specyficzny gust, ale bez wątpienia jest za co „Wrota do piekieł” chwalić.
U Sama Raimiego nie ma morderców psychopatów, którzy występują obecnie w co drugim amerykańskim filmie grozy. Jest natomiast zakompleksiona dziewczyna z prowincji o imieniu Christine, która bardzo chciałaby zrobić karierę w jednym z banków. Na razie pracuje w dziale kredytów i aby awansować na stanowisko menedżera musi udowodnić szefowi, że umie stanowczo traktować klientów. Raimi pokazuje, że kultura korporacyjna uczy nas poświęcenia dla dobra firmy i asertywności, by bronić jej interesów za wszelką cenę.
Kiedy więc do bohaterki zgłosi się stara Cyganka z prośbą o kolejne odroczenie spłaty kredytu, Christine okaże się nieugięta. Przychodzi jej to tym łatwiej, że klientka jest obleśna. Pożółkła sztuczna szczęka, brudne szpony zamiast paznokci, bielmo na oku. Nic dziwnego, że dziewczyna na każdą prośbę mówi „nie”. Jednak - w przeciwieństwie do Christine - każdy fan horroru wie, że takim osobom się nie odmawia. Łatwo bowiem ściągnąć na siebie kłopoty.
Starucha zaczaja się po pracy na dziewczynę i w furiackim ataku wyrywa jej guzik z płaszcza. Tyle wystarczy, by rzucić na Christine klątwę. Odtąd dziewczyna będzie nawiedzana przez demona, który po trzech dniach zabierze jej duszę do piekła...