W „Walentynkach” Garry'ego Marshalla musieli maczać palce producenci okolicznościowych kartek, właściciele kwiaciarni, jubilerzy i cukiernicy. Widać to w każdym kadrze, bowiem szczere wyznanie tego, co się czuje nie wystarcza. Trzeba jeszcze dołożyć drogie prezenty i bukiety róż.
Ewentualnie wręczyć bombonierkę lub przytulankę. Nawet ci, którzy nie cierpią święta zakochanych, powinni ten dzień spędzić na antywalentynkowej imprezie. Najlepiej w modnej restauracji.
Ta komercjalizacja uczuć została wpisana w schemat zaczerpnięty z komedii romantycznej „To właśnie miłość” Richarda Curtisa. Tam kilka miłosnych wątków krzyżowało się w czasie świąt Bożego Narodzenia. Tu akcja rozgrywa się w ciągu jednego dnia - 14 lutego - w słonecznym Los Angeles. Jednak w „Walentynkach” nie chodzi jedynie o wywołanie u widza romantycznego nastroju, ale przede wszystkim o połączenie udzielających mu się emocji z nakazami rynku. Kupuj! Bądź na czasie!
Film Marshalla jest skierowany do ludzi z zasobnymi portfelami. Tymczasem „Wciąż ją kocham” Lasse Hallstroma ma zaspokajać wyobrażenia nastolatek o porywach serca.
Blond studentka Savanah poznaje podczas wakacji przystojnego osiłka Johna. On pręży muskuły. Ona w zachwycie mówi „wow”. „Wciąż ją kocham” sugeruje, że dziewczynie niewiele więcej potrzeba do szczęścia. Zwłaszcza, że jej narzeczony, oprócz imponującej siły, prezentuje patriotyczną postawę, służąc jako komandos w armii Stanów Zjednoczonych. Kiedy dojdzie do walki z terrorystami, ruszy na misję z nadzieją, że ukochana będzie wiernie czekać.