– Bardzo wielu twórców portretuje w swoich filmach nastolatków – mówi „Rzeczpospolitej” reżyser Thomas Cailley. – Bo to jest początek życia – pierwsze wielkie radości, pierwszy seks, pierwsze rozczarowania. Są też na ekranach opowieści o 30-latkach, gdy iluzje młodości zaczynają się rozwiewać i trzeba stawić czoła codzienności. Mnie ciekawi czas pośrodku, kiedy wszystko jest jeszcze możliwe, a człowiek dokonuje ważnych wyborów. Tych, które często decydują, kim jesteś i w którą stronę pójdziesz.
Arnaud, młody bohater „Miłości od pierwszego ugryzienia”, ma spędzić życie, prowadząc razem ze swoim bratem tartak, który odziedziczyli po niedawno zmarłym ojcu. Madeleine jest typem twardziela. Ma cięty język i ostre, krytyczne zdanie na temat współczesnego świata i stylu życia (np. „clubbing to tłoczenie się się pod trzema światłami”). Szykując się na nadejście końca świata, chce wstąpić do armii. Ich pierwsze spotkanie jest dość niefortunne. Madeleine w czasie ćwiczeń wojskowych łatwo pokonuje Arnauda. Niemal upokarza go jako faceta. Położony na łopatki chłopak odpłaca się przeciwniczce, gryząc ją. Tylko na tyle potrafi się zdobyć. Ale siła i osobowość Madeleine mu imponują. Los znów ich zetknie, gdy rodzina dziewczyny zatrudni go do postawienia szopy. Arnaud zbliży się do Madeleine i zdecyduje się towarzyszyć jej podczas dwutygodniowego obozu survivalowego.
„Miłość od pierwszego ugryzienia” sprawia wrażenie, jakby debiutant chciał od razu przećwiczyć wszystkie gatunki filmowe – romans, komedię, odrobinę dramatu społecznego, a wreszcie kino akcji. Romans – bo reżyser śledzi rodzące się uczucie. Komedię – bo precyzyjny scenariusz pełny jest ciętych dialogów i zabawnych sytuacji. Dramat społeczny – bo w tle jest przecież kryzys ekonomiczny i ideologiczny. Kino akcji – bo to, co zaczynało się na pięknej plaży, kończy się autentyczną walką o przetrwanie. Za dużo grzybów w barszczu? Zdecydowanie, choć na tym również miała polegać siła filmu. A sytuację ratują młodzi aktorzy: Kevin Azais i Adele Haenel. To oni ten film niosą.
– Długo pracowaliśmy razem, zanim wyszliśmy na plan – opowiada Cailley. – A potem kręciliśmy w porządku chronologicznym. Adele, bohaterka „Apollonide” Bertranda Bonella, „Lilii wodnych” Celine Sciammy czy „Królowej kasyna” Andre Téchinégo, miała duże doświadczenie aktorskie, ale Kevin nie. Dlatego pozwoliłem mu rozwijać się razem z rolą.
Najbardziej razi polski tytuł filmu. „Miłość od pierwszego ugryzienia” brzmi jak reklama słodyczy z Biedronki, sugerując coś kompletnie idiotycznego. Odstrasza. A obraz Cailleya, choć nie jest dziełem wielkim, ma jednak w sobie ciekawą metaforę wchodzenia w życie w niełatwych czasach. Przed rokiem trafił do prestiżowej canneńskiej sekcji „Piętnastka realizatorów”, był nominowany do Cezarów w dziewięciu kategoriach i zdobył aż cztery statuetki: za rolę kobiecą (dla Haenel), za odkrycie aktorskie (dla Azaisa), za muzykę i najlepszy debiut. „Les combattants” zasługiwali na bardziej drapieżne i przyciągające widza tłumaczenie. Warto ten film obejrzeć, nie zważając na tytuł sugerujący wyłącznie wygłup.