Od czasu, gdy pojawiły się rewelacyjne filmy Cristiego Puiu („Śmierć pana Lazarescu”) i Cristiana Mungiu („4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni”) minęła dekada, a rumuńska nowa fala wciąż zachwyca. Do głosy dochodzą nowi reżyserzy, najważniejsze festiwale biją się o tytuły bukareszteńskich twórców. „Ana, moja miłość” Calina Petera Netzera była pokazywana w berlińskim konkursie ostatniego dnia. Na deser. Choć trzeba przyznać, że nie jest to deser słodki.
Zdobywca Złotego Niedźwiedzia za swój poprzedni obraz – ostry dramat o współczesnej moralności „Pozycja dziecka”, tym razem opowiedział historię znacznie bardziej osobistą. Jej bohaterowie to dwójka młodych ludzi. Toma i Anna są w sobie szaleńczo zakochani. Chcą być razem. Wbrew wszystkiemu. Wbrew niechętnym temu związkowi rodzinom. Ale przede wszystkim wbrew chorobie Any, która od siedemnastego roku życia żyje przeżywa ataki paniki i nie rozstaje się z silnymi lekami psychotropowymi.
Jednak film Calina Petera Netzera nie jest romantyczną komedią o przełamywaniu trudności. Tomę poznajemy, gdy leży na kozetce u psychoanalityka. Usiłuje zrozumieć zawiłości uczuć. Zawiłości relacji. Związek z Aną już ma za sobą, ale co było nie tak, że wszystko nie wyszło? Jakie błędy popełnili? Dlaczego trudno budować następną rodzinę?