Łukasz Ronduda jest historykiem sztuki, kuratorem Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, wykładowcą akademickim z doktoratem. Ale też sam jest artystą. Jego pierwszym filmem-eksperymentem był zrealizowany razem z Maciejem Sobieszczańskim „Performer" o Oskarze Dawickim (grającym samego siebie).
„Serce miłości" to kolejny krok w filmowych poszukiwaniach Rondudy. Znów pewien formalny eksperyment. Bardzo interesujący. To historia, dla której inspiracją stał się związek dwojga artystów – Wojciecha Bąkowskiego i Zuzanny Bartoszek. On jest specjalistą od audioperformance'u i animacji wykonywanej zwykle długopisem na taśmie filmowej. Ona młodą poetką i pisarką, ale też performerką. Kiedyś był dla niej mistrzem, guru. Z czasem ona też dorosła, rozwinęła się.
Zaczyna się pomiędzy nimi coś w rodzaju walki. Kobieta już nie chce być zdominowana, szuka siebie, daje sobie prawo do niezależności. W „Sercu miłości" Ronduda pokazuje moment, gdy Bąkowski przywłaszcza sobie pomysł Bartoszek. Sen, który mu kiedyś opowiedziała i który chciała wykorzystać w swojej twórczości.
Całość nie jest oddaniem ich życia jeden do jednego, bardziej impresją scenarzysty Roberta Bolesty. Ale z udziałem obojga artystów, którzy są nawet współautorami dialogów i być może traktują film jak kolejny eksperyment. To bowiem niesłychanie intensywna historia relacji dwojga artystów. Ich świata pełnego ambicji, bólu, mimo urzeczenia sobą – rywalizacji, która pojawia się wraz z dojrzewaniem kobiety. „Powinnaś mieć partnera, którego byś zdominowała, a ja partnerkę, którą bym zdominował" – wykrzykuje w pewnym momencie Bąkowski.
To jest też film o codzienności, której każdy element może być przekuty w sztukę. Ona może wykorzystać swoje atopowe zapalenie skóry i łysienie, zrobić performance ze sprzętami domowymi, on posunie się do tego, że sztukę zrobi ze swoich romansów, miłości, wreszcie rozstań.