Choć inspirowany arcydziełem Federica Felliniego – „Osiem i pół” z 1963 r. – śpiewany i tańczony obraz nie powinien być do niego porównywany. Ekranowe „Nine – Dziewięć” to twórcza adaptacja broadwayowskiego przedstawienia z 1982 r. Wzorowano je na sztuce włoskiego autora Marca Frattiego, będącej efektem fascynacji komediodramatem Felliniego.
Zamiast Guida Anselmiego z włoskiego oryginału mamy więc na ekranie Guida Contiego (Daniel Day-Lewis). To wypalony i przepracowany, cierpiący na twórczy blok maestro, reżyser wielbiony na kolanach przez cały filmowy świat.
Jest rok 1965. Wszyscy poruszeni są wiadomością o rozpoczęciu produkcji nowego dzieła. Znane jest nazwisko amerykańskiej gwiazdy Claudii Jenssen (Nicole Kidman), która ma w nim zagrać, lecz nie ma jeszcze scenariusza. By uciec od producenta i niewygodnych pytań, Guido wyjeżdża z Rzymu do spa, by tam się ukryć przed światem. Na próżno. Dopada go tam i kochanka Carla (Penelope Cruz), i cała ekipa – na czele z asystentką Lilli (Judi Dench). Przyjeżdża też żona Luisa (Marion Cotillard) oraz reporterka amerykańskiego „Vogue’a” Stephanie (Kate Hudson).
Co prawda kobiety są największą inspiracją Guida. Bez obecności Claudii nie może znaleźć pomysłu na film, bez Carli życie nie ma smaku, Lilli trzyma w ryzach całą produkcję, a żona – i tylko ona i jej miłość – daje mu poczucie bezpieczeństwa. Ale Maestro nie liczy się z nikim, jest skupionym na sobie egoistą. I tym razem obecność wszystkich tych pań nie jest mu na rękę. Eleganckie spa stanie się więc sceną tragicznych zdarzeń i konfliktów oraz poważnego małżeńskiego kryzysu.
Ekranowe gwiazdy zagrały śpiewająco. Penelope Cruz jest wyjątkowo przekonująca i porywająca w roli porzuconej Carli. Podobnie jak lekceważona Luisa w interpretacji Cotillard. Dwie wielkie damy kina – Judi Dench i Sophia Loren – też wypadły znakomicie. Daniel Day-Lewis potrafi śpiewać i zagrać wszystko, to wiemy już od dawna. Tu jeszcze raz potwierdził aktorską klasę.