Dzień Sądu traci eschatologiczny wymiar. Zostaje zamieniony w spektakl mający dostarczać przyjemności z oglądania na ekranie efektów katastrofy. Tak było m.in. w bijącym kasowe rekordy „2012” Rolanda Emmericha (2009), gdzie całe miasta zapadały się jak domki z kart.
Poza tym współczesne filmy science fiction w większości kładą nacisk na obraz życia po zagładzie.
W będącej od piątku na ekranach „Księdze ocalenia” braci Alberta i Allena Hughesów można się przekonać, jak Hollywood wyobraża sobie postapokaliptyczną przyszłość. Ziemia przypomina pustynię. Tyle że zamiast piachu pokrywa ją popiół. Po bezdrożach wędruje Eli (Denzel Washington) – tajemniczy facet z plecakiem. Niesie w nim tytułową księgę, która – o ile dostarczy ją w pewne miejsce – odmieni losy ludzkości. Jak łatwo się domyśleć, chodzi o Biblię. W dodatku jest to jedyny egzemplarz, jaki przetrwał zagładę.
Wędrowiec dba, by nie wpadł w niepowołane ręce, obcinając je maczetą. Co prawda trudno uwierzyć, że misja Eliego ma jakikolwiek sens, skoro spotyka niemal wyłącznie zezwierzęconych analfabetów. Ale scenarzysta nie zważa na takie niuanse. Każe bohaterowi maszerować przez pustkowia i „kulom się nie kłaniać”. Podróż Eliego musi się zakończyć sukcesem, bo ma na celu wskrzeszenie wiary. Tylko ona pomoże ludziom przetrwać – pocieszają twórcy.
Washington jest stylizowany na niosącego dobrą nowinę apostoła, jednak przeciwników szlachtuje niczym rzeźnik. Jak twórcy rozwiązują ten problem? Pismo Święte jest w filmie jedynie zbiorem zasad, których ślepe przestrzeganie zwalnia w istocie z odpowiedzialności za podjęte decyzje. W „Księdze ocalenia” człowiek kształtuje swoją przyszłość jak bezrozumnie działający automat.
Denzel Washington nie jest jedynym hollywoodzkim gwiazdorem, który w ostatnich latach wcielił się w postać gotową do poświęceń w celu uratowania ludzkości. W 2007 roku w „Jestem legendą” Will Smith zagrał ostatniego człowieka na ziemi, walczącego z hordami zombich. Wojna Smitha z krwiożerczymi trupami wydaje się bezcelowa dopóki – dzięki pewnej Latynosce – nie dozna oświecenia. Staje się wówczas zbawcą gotowym „cierpieć za miliony”. Jego poświęcenie prowadzi do happy endu, w którym nad odradzającą się osadą góruje krzyż na szczycie kościoła. W ten sposób symbol misterium cierpienia i ofiary został w filmie potraktowany jako dowód na bezapelacyjny triumf superbohatera.