[b]Rz: Jaki był młody Jim Carrey?[/b]
Jestem wielkim farciarzem, najlepszym przykładem na to, że trzeba być pozytywnie nastawionym do życia. I że często wiara jest ważniejsza od talentu, chociaż i on może się przydać (śmiech). Początki nie były łatwe. Pamiętam ciągłą huśtawkę, raz w górę, raz w dół. Miałem małe sukcesy, potem lądowalem na lodzie, próbowałem różnych rzeczy.
Pamiętam też, jak poznałem Clinta Eastwooda, który jest wielkim dżentelmenem i wspaniałym artystą. Ale zaraz potem znowu nic się nie działo. Moja kariera nie pięła się równo do góry. Teraz bardzo to doceniam. Przyznam jednak, że nigdy nie czułem się przegrany, nawet gdy ludzie mówili, że jestem skończony. Jakoś zawsze wierzyłem, że jeśli tylko będę mógł ruszyć palcem, to wymyślę jakiś niesamowity ruch, coś niespotykanego.
[b]Proszę opowiedzieć o współpracy z Clintem Eastwoodem.[/b]
To zaczęło się od „Puli śmierci”. Miałem zaśpiewać w tym filmie albo „Night Train”, albo „Welcome to The Jungle” Guns ’N’ Roses. Zdecydowałem się na tę drugą piosenkę. Dostaliśmy pozwolenie i pokazałem to, tak jak ich wokalista Axl Rose. Ale zanim do tego doszło, musiałem zaprezentować się Clintowi. Dostał taśmę z nagrania, na którym pokazałem numer, który nazwałem postnuklearnym Elvisem.