Najśmieszniejsze są dzieci

Z Jimem Carreyem rozmawia Roman Rogowiecki

Publikacja: 01.01.2009 07:32

Najśmieszniejsze są dzieci

Foto: Forum

Red

[b]Rz: Jaki był młody Jim Carrey?[/b]

Jestem wielkim farciarzem, najlepszym przykładem na to, że trzeba być pozytywnie nastawionym do życia. I że często wiara jest ważniejsza od talentu, chociaż i on może się przydać (śmiech). Początki nie były łatwe. Pamiętam ciągłą huśtawkę, raz w górę, raz w dół. Miałem małe sukcesy, potem lądowalem na lodzie, próbowałem różnych rzeczy.

Pamiętam też, jak poznałem Clinta Eastwooda, który jest wielkim dżentelmenem i wspaniałym artystą. Ale zaraz potem znowu nic się nie działo. Moja kariera nie pięła się równo do góry. Teraz bardzo to doceniam. Przyznam jednak, że nigdy nie czułem się przegrany, nawet gdy ludzie mówili, że jestem skończony. Jakoś zawsze wierzyłem, że jeśli tylko będę mógł ruszyć palcem, to wymyślę jakiś niesamowity ruch, coś niespotykanego.

[b]Proszę opowiedzieć o współpracy z Clintem Eastwoodem.[/b]

To zaczęło się od „Puli śmierci”. Miałem zaśpiewać w tym filmie albo „Night Train”, albo „Welcome to The Jungle” Guns ’N’ Roses. Zdecydowałem się na tę drugą piosenkę. Dostaliśmy pozwolenie i pokazałem to, tak jak ich wokalista Axl Rose. Ale zanim do tego doszło, musiałem zaprezentować się Clintowi. Dostał taśmę z nagrania, na którym pokazałem numer, który nazwałem postnuklearnym Elvisem.

Odstawiłem własną wersję Presleya, naśladując jego wszystkie ruchy. Clint oszalał, gdy to zobaczył. Powiedział mi potem: „Pokazywałem to każdemu, kto przyszedł do mnie do domu. To było świetne”. Od tej pory jesteśmy przyjaciółmi. Bardzo mu się spodobało, że tak odleciałem. Tam się działy różne rzeczy, z tarzaniem się po podłodze włącznie.

[b]Kręci pan film po filmie. Skąd czerpie pan energię?[/b]

Po prostu jestem taki jak bohater mojego filmu „Jestem na tak”. Na wszystko mówię – tak. Na to, co przeżywam obecnie, i na to, co będzie w przyszłości. Bo wierzę, że jest i będzie wspaniale.

[b]Grał pan nie tylko w komediach, ale także w dramatach, jak choćby w słynnym „Truman Show”. Który z filmów był najbardziej interesujący na etapie przygotowań do roli?[/b]

Moje wszystkie role przemawiały do mnie w różny sposób. Powiedziałbym, że scenariusze i same filmy to jakby kobiety, którymi człowiek jest oczarowany w różnych momentach życia. To podobne do sytuacji, gdy widzisz, że któraś wyróżnia się z tłumu i chcesz z nią zatańczyć. Tak przemawiają do mnie scenariusze. Pamiętam, że scenariusz „Zakochanego bez pamięci” pojawił się, gdy miałem złamane serce. Reżyser Michel Gondry powiedział: „Bardzo ci z tym bólem do twarzy”. Odpowiedziałem mu, że do zdjęć mamy jeszcze rok, a on na to „Oby tylko ci się nie polepszyło”. Uspokoiłem go, że wydobrzeję, ale jeśli będzie trzeba – znowu rozdrapię ranę w sercu.

[b]Jest pan świetnym komikiem, umie rozśmieszać ludzi na całym świecie. A co pana bawi?[/b]

Różne błędy, jakieś potknięcia. Ktoś się pomyli, przejęzyczy albo potknie, to mnie śmieszy. Oczywiście gdy widzę, że nic się tej osobie nie stało.

[b]Czy będąc komikiem, zgodziłby się pan na rolę bez dialogu?[/b]

Wszystko jest możliwe. Choć niezbyt mam na to ochotę. Nieme filmy były uwarunkowane dostępną wówczas techniką. Mnie bardziej interesuje to, co mi teraz może pomóc od strony technologicznej. Cieszę się, że niedawno zagrałem u Roberta Zemeckisa w „Christmas Carol” i wreszcie udało mi się rozgryźć technikę uchwycenia ruchu, jaką zastosował w „Ekspresie polarnym”. Hołduję zasadzie: „Wykorzystaj wszystko, co masz w swoim zasięgu”. Dlatego mógłbym zagrać niemowę.

[b]Sławny jest pana perfekcjonizm, ale w komedii czasami trzeba improwizować. Jak to pogodzić?[/b]

To prawda, że chcę, by wszystko na ekranie wychodziło dobrze. Chyba nie użyłbym w stosunku do siebie słowa „perfekcjonista”. Lubię, gdy coś się dzieje, dlatego wyrzucam z siebie dużo różnych pomysłów z nadzieją, że któryś będzie pasował. Pracując nad rolą, dobrze się bawię. Bardzo często moich najzabawniejszych ekranowych scen nie było wcześniej w scenariuszach. Powstały na gorąco, na planie.

W „Jestem na tak”, w scenie z Rhysem Darbym, zacząłem owijać sobie twarz taśmą klejącą, choć tego nie było w scenariuszu. Po prostu na stole leżała taka taśma, więc ją wziąłem i zacząłem się nią bawić. Zauważyłem, że w filmach te wyreżyserowane żarty, przygotowane dowcipy i zaaranżowane sceny dają dobre rezultaty, ale publiczność naprawdę wyje przy dziecięcych dowcipach. Takie oddziałują na ludzi najlepiej, bo każdy się cieszy, gdy ktoś na ekranie zrobi coś jak dziecko.

[b]Czy po tylu własnych sukcesach widzi pan aktorów, którzy potrafiliby pana czymś zainspirować?[/b]

Jeśli chodzi o aktorów komediowych, to jest dziś wielu naprawdę świetnych facetów. Vince Vaughn, Ben Stiller. Dobry jest też Seth Rogen. No i Rhys Darby, o którym wcześniej wspomniałem. Ma w sobie szaleństwo Petera Sellersa. Świetnie nam się pracowało, bo ja gram człowieka przybitego, który nie chce nikogo widzieć ani słyszeć, a Rhys – pełnego miłości, który chce być moim przyjacielem. To mnie wręcz przerażało, bo nie ma nic gorszego dla załamanej osoby niż ktoś, kto jest pełen miłości. Rhys zagrał to genialnie.

[b]Zastanawiam się, jak się czuje tak wszechstronny aktor jak pan, gdy słyszy peany na temat Roberta De Niro czy Ala Pacino, wiedząc, że żaden z nich nie sprawdził się w komedii?[/b]

Myślę, że oni w grze korzystają z własnych doświadczeń, tego, co zdobyli w życiu. Nie sądzę, żebym był w stanie zagrać tak na ekranie postać z półświatka, jak to robi De Niro. On dorastał w półświatku, to widać doskonale na jego twarzy i to siedzi głęboko w jego duszy. Dlatego jest w tym tak genialny. Moja teoria głosi, że każdy człowiek trafia na swój moment, że trafia się ta iskra Boża, jak w filmie „Bruce Wszechmogący”. Wtedy można pokazać cały swój talent. Ja w to wierzę.

[b]Czy żałuje pan czegoś w życiu?[/b]

Treningu wojskowego. To trwało bardzo krótko, bo nie zdałem egzaminu, ale to było poniżające przeżycie. Miałem 11 lat, kiedy wyjechałem na obóz harcerski, ale w wojskowym stylu. Ostrzygli mnie na łyso, wyzywali mnie. A i tak nie mam w sobie drygu do posłuszeństwa. Szczerze mówiąc – nie żałuję niczego, na co się zgodziłem. Cieszę się tym, co jest i co będzie, bo jestem przekonany, że będzie jeszcze lepiej.

[b]W „Jestem na tak” sam skacze pan na bungee. Jak udało się przekonać do tego reżysera i ubezpieczycieli?[/b]

Proszę zapytać reżysera Peytona Reeda, ile razy przekonywał mnie, bym tego nie robił. Na plakacie, gdy wiszę pod mostem, jestem o wiele bardziej wesoły, niż to naprawdę wyglądało na planie, gdy skoczyłem w dół. Specjalista od komputerowej obróbki zdjęć odwalił kawał dobrej roboty. Ten skok był dla mnie ważny. Bardzo się bałem, ale musiałem skoczyć, bo miałem się w tym filmie na wszystko zgadzać. Ubezpieczyciele nie chcieli o tym słyszeć, więc ustalono, że odbędzie się to w ostatnim dniu zdjęć. Pewnie pomyśleli: „Niech sobie robi, co chce ze swoim ciałem, bo i tak film już mamy”.

[b]A czy żałuje pan, że czegoś nie zrobił?[/b]

Scarlett Johansson chciała się ze mną przespać, a ja krzyknąłem „Nieeeeee!”. Ale to był tylko sen.

[b]Czy wróci pan kiedyś do występów w programach „One Man Show” przed żywą publicznością, tak jak pan to robił za młodu?[/b]

Niewykluczone. Nie wiem, dokąd zaprowadzi mnie moja muza. Rozważam możliwość występu przed publicznością i to może się kiedyś zdarzyć. Myślałem nawet o czymś takim jak „Wykłady o uszlachetnianiu siebie”. Różne pomysły chodzą mi po głowie, także granie w sztukach teatralnych. Nie chcę być uwięziony w jednej kategorii, ale zdecydowanie najbardziej kocham granie w filmach.

[b]A czy ma pan coś jeszcze z prawdziwego Kanadyjczyka?[/b]

Mam. Łyżwy! (śmiech)

[b]Myśli pan o hokeju?[/b]

Tak. Od czasu do czasu wynajmuję lodowisko i się wyżywam, jeżdżąc na łyżwach. A gdy widzę, że ktoś ćwiczy na środku elementy jazdy figurowej, to bawię się strzelaniem w niego krążkiem. Uwielbiam to. Ponadto zawsze uważałem się za kogoś, kto lubi zimną pogodę, jak przystało na Kanadyjczyka. Ale teraz, gdy od jakiegoś czasu mieszkam w Kalifornii, zauważyłem, że krew marznie mi coraz szybciej.

[i]Numer 23 - 20.10 HBO sobota

Truman Show - 15.45 Canal+ film niedziela; 16.10 Canal+ czwartek

Telemaniak - 20.00 Polsat wtorek[/i]

[ramka][srodtytul]Jim Carrey[/srodtytul]

Miny zaczął stroić już jako dziecko, gdy ćwiczył przed lustrem lub usiłował rozśmieszyć rodzinę. Jednak pierwszego publicznego występu w karierze nie może zaliczyć do udanych. W nocnym klubie w Toronto widzowie go wygwizdali. Nie poznali się na talencie początkującego artysty, ale wkrótce potem 19-letni wówczas Carrey zdobył tytuł „najlepszego komika Toronto”. Wtedy przeprowadził się do Los Angeles.

Przełomowy był dla niego rok 1994. Zagrał w filmie „Ace Ventura – psi detektyw”, który w pierwszym miesiącu wyświetlania zarobił ponad 100 milionów dolarów, oraz w „Masce” – zdobywając nominację do Złotego Globu za rolę tytułową.

Występy w zwariowanych komediach – m.in. „Telemaniaku” i „Kłamcy, kłamcy” – z powodzeniem przeplata rolami w dramatach, jak „Truman Show”, „Człowiek z księżyca” czy „Zakochany bez pamięci”. Ma 46 lat. [/ramka]

[b]Rz: Jaki był młody Jim Carrey?[/b]

Jestem wielkim farciarzem, najlepszym przykładem na to, że trzeba być pozytywnie nastawionym do życia. I że często wiara jest ważniejsza od talentu, chociaż i on może się przydać (śmiech). Początki nie były łatwe. Pamiętam ciągłą huśtawkę, raz w górę, raz w dół. Miałem małe sukcesy, potem lądowalem na lodzie, próbowałem różnych rzeczy.

Pozostało 95% artykułu
Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu