[b]Człowiek, który przeżył piekło, robi chyba wszystko, by do traumatycznych doświadczeń nie wracać, przynajmniej świadomie, na jawie. Albo też wyrzuca z siebie wspomnienia jak najszybciej. Pani zaczęła mówić o Auschwitz kilkanaście lat po wojnie. Co się stało?[/b]
[b]Zofia Posmysz:[/b] Nie podejmowałam tematu do 1959 roku. Mimo że pracowałam jako reporterka w Polskim Radiu, w dziale literackim. Wolałam pisać o współczesności. Wciąż jednak zastanawiałam się, kiedy zostanę wezwana przed sąd do Frankfurtu, bo tam toczyły się procesy przeciwko esesmanom. Kiedy będę świadczyć przeciwko mojej Aufseherin Franz. Nigdy do tego nie doszło. Nie została odnaleziona.
[b]Wtedy postanowiła pani spisać wspomnienia?[/b]
Bezpośrednim impulsem stała się podróż do Paryża. Jako reporterka PR miałam zrelacjonować otwarcie linii lotniczej na trasie Warszawa – Paryż. Na miejscu wykorzystałam kilka wolnych godzin i poszłam na plac Zgody. Usłyszałam tam nagle głos, który wydał mi się głosem mojej obozowej szefowej. To było mocne doznanie. Zaczęłam się zastanawiać, co bym zrobiła, gdybym naprawdę ją spotkała? To był punkt wyjścia do późniejszego tekstu.
[b]Książki, która została wznowiona przy okazji premiery opery Mieczysława Weinberga?[/b]