Bohaterowie ich komedii bez przerwy gadali o seksie, trawiąc życie na masturbacji, uwielbiali seks oralny, oblewali spermą włosy dziewczyny, która przypadkiem zadzwoniła do drzwi („Sposób na blondynkę").

Z czasem pojawili się ich następcy, pozornie jeszcze bardziej odważni, choć tę odwagę stonowali producenci. Bowiem zakwalifikowanie filmu do kategorii „tylko dla dorosłych" to pewny krach finansowy. W „Bez smyczy" rodzinny duet także bardzo się ograniczył. Bohaterowie nadal świntuszą mową i marzeniami, ale wymowa całości jest do przesady poprawna i po mieszczańsku ucukrowana. Lukier zastąpił spermę.

To kolejna w ostatnich latach komedia z Hollywood wykpiwająca mężczyzn – wiecznych chłopców mimo czterdziestki na karku. Dwaj przyjaciele, Rick (Wilson) i Fred (Sudeikis), trzymani krótko przez żony, ślinią się na widok każdego zgrabnego damskiego tyłeczka czy nieco bardziej obfitego biustu. I gadają o tym bez przerwy. One – zmęczone i zniesmaczone sytuacją – postanawiają za radą doświadczonej przyjaciółki dać mężom tydzień wolnego, spuścić z tytułowej smyczy. Mogą robić, co chcą, i nie muszą o tym nic mówić. Zaskoczeni obrotem spraw Rick i Fred, podbechtywani przez nadal trzymanych na smyczach przyjaciół, próbują podrywać dziewczyny w barach. Nie za bardzo wiedzą, jak się do tego zabrać, są w tym po prostu żałośni. Finału łatwo się domyśleć, gdyż scenariusz oryginalnością nie grzeszy.