– Są różne poziomy niezależnego kina – mówi Paul Gordon. – Niektórzy kręcą filmy za 20 mln dolarów i narzekają, że bardzo im ciężko. Mój kosztował 25 tys. dolarów i robiliśmy go z przyjaciółmi dwa lata.
Na festiwalach kina niezależnego pojawiają się dziś filmy z gwiazdami, produkowane za olbrzymie pieniądze. Ich przepustką do „niezależności" jest to, że nie powstały w wielkim hollywoodzkim studiu. A obok nich są obrazy takie jak „The Happy Poet". Zrobione nie-mal chałupniczo. Wzruszające. Wnoszące na ekran świeżość. Czasem wywołujące w widzu emocje większe niż drogie produkcje kręcone przez 150-osobowe ekipy.
Film Paula Gordona jest błyskotliwą, pełną uroku i zabawnych dialogów opowieścią o niedzisiejszym facecie, trochę fajtłapowatym i niezaradnym, który chce się jakoś utrzymać na powierzchni życia. Wymyśla więc, że w dobie fast foodów będzie sprzedawał w parku kanapki własnej roboty. Zdrowe, pełne warzyw. Uruchamia interes, ale nie wytrzymuje konkurencji. Jego skromny biznes bankrutuje.
Paul Gordon przełamuje filmowe schematy. „The Happy Poet" mógłby też zostać uznany za komedię romantyczną, bo Bill jest zauroczony jedną ze swoich klientek, delikatnie próbuje ją zdobyć. Ale czy subtelni marzyciele potrafią dziś podrywać dziewczyny?