„Dogman” to kino potwornie bolesne, rozprawa na temat relacji dobra i zła, ale też na temat korzeni gwałtu. Główny bohater grany przez Marcello Fonte jest małym, niepozornym człowiekiem. Jego małżeństwo rozpadło się, liczy się dla niego tylko córka. I psy. Marcello prowadzi zakład, gdzie je kąpie, strzyże, obcina paznokcie. Po prostu o nie dba i wszystkie te zwierzaki kocha. Po pracy czasem gra z sąsiadami w piłkę, czasem z nimi pogada. I zbiera pieniądze na kolejne, piękne, dalekie wycieczki z córką.
Ale Marcello ma przyjaciela. Faceta, którego boją się wszyscy. Olbrzyma wciągającego kokę, bijącego na odlew, niszczącego wszystko i wszystkich, którzy stają mu na drodze. On sam zresztą też, mimo swej dobroci, nie jest aniołem – na wycieczki z córką nie zarobiłby myciem psów, więc po cichu handluje narkotykami. I kryje Simoncino. Jednak gdy „przyjaciel” zdradzi go i wykorzysta, wzbiorą w nim gniew i chęć zemsty.