Nie jestem gwiazdą Hollywood

Alan Rickman - brytyjski aktor, laureat Złotej Żaby na festiwalu Camerimage, opowiada Barbarze Hollender o fascynacji Kieślowskim i wybranych rolach.

Publikacja: 18.11.2014 18:04

Nie jestem gwiazdą Hollywood

Foto: Fotorzepa, Roman Bosiacki Roman Bosiacki

Odbierając statuetkę na scenie bydgoskiej Opery Novej, powiedział pan, że to dla pana nagroda szczególnie istotna, bo nosi imię Krzysztofa Kieślowskiego.

Alan Rickman: I wcale nie była to okolicznościowa laurka. Odkryłem dla siebie Kieślowskiego, kiedy byłem studentem szkoły teatralnej. Dopiero zaczynałem poznawać cudowny świat kina europejskiego. Pamiętam, jakie wrażenie zrobił na mnie „Krótki film o zabijaniu". Toczyły się wtedy dyskusje na temat kary śmierci. Zbrodnia, kara, prawo do odbierania komuś życia, cała filozofia zemsty i wybaczenia – te tematy wydawały mi się pasjonujące. A potem było jeszcze „Podwójne życie Weroniki". Przepiękny film o tym, co nieodgadnione. O duszy. To były bardzo ważne doświadczenia.

Skąd się wzięło pana aktorstwo? Rósł pan z dala od sztuki. Pana matka po śmierci męża samotnie wychowywała czwórkę dzieci. Opowiadał pan o tym, że z trudem wiązała koniec z końcem. Nie było pieniędzy na kino, rozrywki.

To prawda, ale na szczęście jest jeszcze wyobraźnia. Wielu aktorów pochodzi z klasy robotniczej. Marzyć może każdy i czasem te marzenia się spełniają. Ja pokochałem świat teatru, występując w szkolnych przedstawieniach. Anglia ma bardzo silne tradycje teatralne, a nauczyciele brytyjscy uwielbiają wystawiać z uczniami sztuki. I właśnie wtedy odkryłem, że scena daje mi radość i wzmacnia we mnie poczucie własnej wartości.

Tej miłości do teatru nie wy- rzekł się pan nawet wtedy, gdy już upomniało się o pana kino.

Zawsze będę na scenę wracał. Zresztą karierę filmową też zawdzięczam teatrowi. W drugiej połowie lat 80. grałem Valmonta w „Niebezpiecznych związkach". Miałem świetne recenzje i po cichu liczyłem, że Stephen Frears, przygotowując ekranizację tej sztuki, zaprosi mnie na zdjęcia próbne. Może nawet poczułem ukłucie w sercu, gdy dowiedziałem się, że dał tę rolę Malkovichowi. Ale potem graliśmy ten spektakl w Nowym Jorku. I dwa tygodnie później dostałem propozycję zagrania w filmie. W „Szklanej pułapce".

Miał pan wtedy ponad 40 lat. Nie żal tych ról, których nie mógł pan już na ekranie zagrać?

Niczego nie było mi nigdy żal. Każdy ma swój los i swoje tempo. Daniel Radcliffe zaczął grać Harry'ego Pottera w wieku 12 lat. Dzisiaj ma lat 25 i toczy niełatwe boje, żeby nadal istnieć jako aktor. A ja nie grałem długo, teraz nie narzekam zaś na brak propozycji. Poza tym zawsze sobie myślę, że miałem ogromne szczęście, że w ogóle trafiłem do kina.

Role w „Szklanej pułapce", a potem w „Robin Hoodzie. Księciu złodziei" sprawiły, że przypięto panu etykietkę aktora specjalizującego się w czarnych charakterach.

To były po prostu bardzo popularne tytuły. Ale przecież od tamtej pory minęło ćwierć wieku, a ja zagrałem dziesiątki innych ról. Wcale nie bandytów.

Dzisiaj młodym widzom kojarzy się pan głównie ze Snape'em z „Harry'ego Pottera".

Jestem z tego bardzo dumny. Kocham ten cykl. Wychowały się na nim dwa pokolenia dzieci. To wielka sprawa móc kształtować wyobraźnię młodych ludzi. A „Harry Potter" był propozycją z najwyższej półki. Literaturą pięknie napisaną przez Rowling i wspaniale zekranizowaną przez kilku reżyserów.

Pan też stanął po drugiej stronie kamery. W 1995 roku wyreżyserował pan swój pierwszy film – „Zimowego gościa". Teraz na Camerimage pokazał pan „A Little Chaos".

Przez całe lata, pracując przy „Harrym Potterze", nie mogłem myśleć o własnym filmie. Kontrakt nie pozwalał mi się wyłączyć z pracy na rok–półtora, a przynajmniej tyle musi swojemu dziełu poświęcić reżyser. Ale dzięki zwłoce mój film zyskał wspa- niałą aktorkę. Kilka lat temu Kate Winslet była jeszcze za młoda, by zagrać ogrodniczkę króla Ludwika XIV.

W jednym z wywiadów powiedział pan: „To nie w porządku, że wszyscy mogą o mnie wszystko wiedzieć". Jak człowiek z takim nastawieniem może znieść popularność w czasach Facebooka i portali plotkarskich?

Cóż, żyjemy w zwariowanym świecie i musimy się do tego przyzwyczaić. Ale robię wszystko, żeby unikać rozgłosu. Chcę, żeby widzowie, oglądając film, myśleli o bohaterze, którego gram, a nie o tym, co Alan Rickman jadł rano na śniadanie i dokąd pojechał z żoną na urlop. Jestem aktorem, nie celebrytą. Na dodatek brytyjskim aktorem, nie gwiazdą Hollywood.

Odbierając statuetkę na scenie bydgoskiej Opery Novej, powiedział pan, że to dla pana nagroda szczególnie istotna, bo nosi imię Krzysztofa Kieślowskiego.

Alan Rickman: I wcale nie była to okolicznościowa laurka. Odkryłem dla siebie Kieślowskiego, kiedy byłem studentem szkoły teatralnej. Dopiero zaczynałem poznawać cudowny świat kina europejskiego. Pamiętam, jakie wrażenie zrobił na mnie „Krótki film o zabijaniu". Toczyły się wtedy dyskusje na temat kary śmierci. Zbrodnia, kara, prawo do odbierania komuś życia, cała filozofia zemsty i wybaczenia – te tematy wydawały mi się pasjonujące. A potem było jeszcze „Podwójne życie Weroniki". Przepiękny film o tym, co nieodgadnione. O duszy. To były bardzo ważne doświadczenia.

Pozostało 84% artykułu
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu
Film
Europejskie Nagrody Filmowe: „Emilia Perez” bierze wszystko
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
Harry Potter: The Exhibition – wystawa dla miłośników kultowej serii filmów