Odbierając statuetkę na scenie bydgoskiej Opery Novej, powiedział pan, że to dla pana nagroda szczególnie istotna, bo nosi imię Krzysztofa Kieślowskiego.
Alan Rickman: I wcale nie była to okolicznościowa laurka. Odkryłem dla siebie Kieślowskiego, kiedy byłem studentem szkoły teatralnej. Dopiero zaczynałem poznawać cudowny świat kina europejskiego. Pamiętam, jakie wrażenie zrobił na mnie „Krótki film o zabijaniu". Toczyły się wtedy dyskusje na temat kary śmierci. Zbrodnia, kara, prawo do odbierania komuś życia, cała filozofia zemsty i wybaczenia – te tematy wydawały mi się pasjonujące. A potem było jeszcze „Podwójne życie Weroniki". Przepiękny film o tym, co nieodgadnione. O duszy. To były bardzo ważne doświadczenia.
Skąd się wzięło pana aktorstwo? Rósł pan z dala od sztuki. Pana matka po śmierci męża samotnie wychowywała czwórkę dzieci. Opowiadał pan o tym, że z trudem wiązała koniec z końcem. Nie było pieniędzy na kino, rozrywki.
To prawda, ale na szczęście jest jeszcze wyobraźnia. Wielu aktorów pochodzi z klasy robotniczej. Marzyć może każdy i czasem te marzenia się spełniają. Ja pokochałem świat teatru, występując w szkolnych przedstawieniach. Anglia ma bardzo silne tradycje teatralne, a nauczyciele brytyjscy uwielbiają wystawiać z uczniami sztuki. I właśnie wtedy odkryłem, że scena daje mi radość i wzmacnia we mnie poczucie własnej wartości.
Tej miłości do teatru nie wy- rzekł się pan nawet wtedy, gdy już upomniało się o pana kino.