Suwerenne państwo powinno bowiem dotrzymywać obietnic złożonych inwestorom. Bez względu na to, czy obiecywał to minister, który kiedyś stał tam gdzie ZOMO, czy tam gdzie stoczniowcy. Bez względu na to, czy jest liberałem, socjalistą czy marksistą. Jego pochodzenie i poglądy nie mają znaczenia. Bo każdy minister skarbu reprezentuje Polskę. A każde demokratyczne państwo musi dotrzymywać umów zawartych legalnie przez swoich reprezentantów.

Kompromitacją Polski jako państwa prawa jest fakt, że przez osiem lat każdy kolejny rząd robił wszystko, aby nie wywiązać się z umowy sprzedaży udziałów w PZU. Zgadzam się, że PZU nie trzeba było na gwałt prywatyzować, a im więcej o tej prywatyzacji się dowiadujemy, tym więcej budzi wątpliwości. Ale nawet jeśli w głowach polityków rodzi się chęć rozliczania przeciwników z błędnych dokonań, niech robią to w sejmowych komisjach śledczych czy łapiąc kolejnych Wieczerzaków i Jamrożych na gorącym uczynku. Niech nie dają inwestorom dyskredytującego Polskę przekazu: – Nie ufajcie w obietnice polskiego rządu.

Co gorsza, decyzja resortu skarbu jest kukułczym jajem zostawionym w spadku następcom obecnego rządu. Jajem śmierdzącym, bo ogłoszonym przez rząd, którego twórcy przegrali właśnie wybory.

Ta decyzja nie rozwiąże problemu. Doprowadzi natomiast do eskalacji konfliktu na niespotykaną skalę. Konfliktu, który będzie musiał łagodzić kolejny rząd. A nie będzie to proste. Bo z Hagi do Brukseli jest dużo bliżej niż z Warszawy. Nie tylko jeśli chodzi o odległość, ale też gdy bierze się pod uwagę standardy respektowania prawa.

blog.rp.pl/salik