Pewny i czysty zysk z czystej energii

Na długie lata masz gwarancję, że wytworzona energia zostanie kupiona i to po opłacalnych cenach. Na początek trzeba wyłożyć nie mniej niż 800 tys. zł, ale potem koszty eksploatacji i bieżących remontów nie przekraczają zwykle 10 – 15 proc. przychodów

Aktualizacja: 06.02.2008 16:52 Publikacja: 06.02.2008 00:52

Pewny i czysty zysk z czystej energii

Foto: Rzeczpospolita

Zbigniewowi Tatolowi, właścicielowi elektrowni na Elmie pod Lidzbarkiem Warmińskim, widmo bankructwa zawisło nad głową dwukrotnie. Pierwszy raz w trakcie budowy, gdy po pęknięciu tamy w Górowie Iławeckim fala powodziowa zrujnowała część gotowych już konstrukcji. I po raz drugi, już po uruchomieniu turbin, kiedy zakład energetyczny o 30 proc. obniżył cenę zakupu energii z małych elektrowni wodnych.

Elektrownia Zbigniewa Tatola to inwestycja na sporą skalę. Lustro wody – ponad 6 hektarów, 200 tys. metrów sześciennych wody, 200 metrów sześć. żelbetu, 10 ton stali, turbiny, generatory, urządzenia pomiarowe. Ujarzmienie Elmy kosztowało pół miliona złotych – z czego 350 tys. pochodziło z kredytu – i prawie dziesięć lat starań o wykupienie działek nad rzeką, załatwiania formalności i pozwoleń. Dziś największe problemy właściciel elektrowni ma już za sobą. Fundusz Rozwoju Wsi, który udzielił pożyczki, zgodził się na rozłożenie spłat na dłuższy, kilkunastoletni okres. Wzrosła też – do ponad 30 gr za 1 kilowatogodzinę – cena energii pochodzącej z elektrowni wodnych i nie ma już raczej groźby, że zostanie nagle obniżona.

– Elektrownia to inwestycja ryzykowna, wymagająca znacznego kapitału i ogromnego nakładu pracy. Ale gdy turbiny zaczną się już kręcić, koszty są stosunkowo niewielkie. No i jest to przedsięwzięcie, które może zapewnić byt paru pokoleniom – podkreśla Aleksandra Augustowska, współwłaścicielka elektrowni Żarki w województwie wielkopolskim.

Warunkiem zahamowania globalnego ocieplenia, grożącego katastrofą cywilizacyjną, jest zwiększenie w światowym bilansie energetycznym udziału energii odnawialnej, której produkcja nie zagraża środowisku. W UE udział ten ma wynieść w 2020 roku 20 proc. (dziś jest niespełna 9 proc.). Elektrownie wodne, również w Polsce, mają zatem przyszłość. To jedna z niewielu branż, w których producent ma na długie lata gwarancję, że jego produkt zostanie kupiony i to po opłacalnych cenach.

Wytwarzanie energii w elektrowniach wodnych jest dwu-, trzykrotnie droższe niż w dużych elektrowniach konwencjonalnych opalanych np. węglem. Obowiązek jej zakupu przez firmy zajmujące się dystrybucją energii – po wyższych cenach – wynika z polityki energetycznej i ekologicznej państwa. Już w ubiegłym roku każdy zakład energetyczny musiał mieć w swoim portfelu zakupów przynajmniej 5 proc. zielonej energii. W najbliższych latach udział ten ma wzrosnąć do 9 proc.

– Mimo tego sztucznego zapotrzebowania na czystą energię i dobrych perspektyw, branża rozwija się stosunkowo powoli – ocenia Kuba Puchowski, prezes Towarzystwa Rozwoju Małych Elektrowni Wodnych, właściciel elektrowni Piła Młyn.

Renesans energetyki wodnej nastąpił w schyłkowym okresie PRL, dzięki uchwale RM z 1981 r. zapewniającej wsparcie władz i m.in. zwolnienia podatkowe. Co prawda pomoc państwa była niedostateczna, a ceny energii nie zawsze stabilne, ale od końca lat 80. liczba elektrowni wodnych systematycznie rośnie. Jest ich obecnie prawie 600, najwięcej w województwach zachodnich i północnych, zwłaszcza na Pomorzu i w województwie warmińsko-mazurskim, oraz na południu, w górach, na pogórzach Karpackim i Sudeckim. W znacznie mniejszym stopniu wykorzystane są możliwości rzek na wschodzie i w centrum kraju.

Większość elektrowni wodnych to niewielki biznes rodzinny lub małe spółki. Ich urządzenia mają zwykle moc 40 – 120 kilowatów, a roczna sprzedaż energii wynosi 200 – 600 megawatogodzin.

Zainteresowanie branżą zawsze było duże. Dla wielu osób elektrownia wodna to wymarzony sposób na życie: nad wodą, w pięknych często okolicach i z gwarancją stałych dochodów. Ich wysokość ostatnio znacząco wzrosła. W 2005 r. za dobrą cenę uznawano 260 – 280 zł za 1 MWh, dziś wielu dostawców uzyskuje 340 – 350 zł.

– Dawniej za wytwarzanie energii brali się prawie wyłącznie pasjonaci. Dziś dzięki wzrostowi cen podejście jest bardziej komercyjne. Ale inwestorzy z większymi pieniędzmi mają do wyboru bardziej zyskowne branże – ocenia Grzegorz Wiśniewski, właściciel wytwórni turbin i współwłaściciel elektrowni w Sępopolu w województwie warmińsko-mazurskim.

– Większości właścicieli elektrowni wodnych nie udaje się zgromadzić kapitału na rozwój i modernizację. Wciąż często wykorzystywane są turbiny liczące dziesiątki lat, np. Francisa.

Nawet w nowo powstających elektrowniach nie zawsze instaluje się nowe urządzenia. Jeszcze mniej jest elektrowni budowanych od podstaw, w miejscach, w których wcześniej nie było progów wodnych. Mimo to koszty inwestycji są duże. Najtańsze urządzenia elektrowni o mocy kilkudziesięciu kilowatów – wyprodukowane w kraju w zakładzie rzemieślniczym – kosztują ok. 350 tys. zł. A to tylko jedna trzecia kosztów. Mniej więcej tyle samo trzeba wydać na budowę urządzeń piętrzących. Podobną kwotę pochłania budynek elektrowni i towarzyszące budowle wodne. Wzniesienie od podstaw i uruchomienie małej elektrowni wodnej kosztuje więc ponad milion złotych i jest to rachunek dość optymistyczny.

Jednak to nie brak kapitału jest główną przeszkodą w powstawaniu nowych elektrowni, lecz malejąca liczba miejsc, gdzie można by je zlokalizować. Na początku lat 50. ubiegłego wieku, jak podawały roczniki statystyczne, w kraju było ponad 6 tys. siłowni wodnych (elektrowni, młynów, foluszy itp.). Po wielu z nich pozostały niewykorzystane progi wodne, które są oczywiście w różnym stanie.

– To oznacza, że liczbę elektrowni można by w krótkim czasie co najmniej podwoić – ocenia Kuba Puchowski.

W praktyce znalezienie i objęcie nadających się do remontu urządzeń piętrzących to wielki problem. Władające jazami regionalne zarządy gospodarki wodnej i, w przypadku mniejszych rzek, wojewódzkie zarządy melioracji i urządzeń wodnych niechętnie godzą się na dzierżawę jazów, a często nie mają nawet dokładnej ich ewidencji. Najtrudniej o korzystną lokalizację w województwie pomorskim czy warmińsko-mazurskim, których rzeki uchodzą za szczególnie atrakcyjne dla energetyków wodnych. Wielu inwestorów zaczyna się zatem interesować niedocenianymi dotąd województwami centralnymi. Na rzekach Mazowsza doliczono się blisko 100 bardzo dobrych lokalizacji. Oprócz wydzierżawienia odcinka cieku wodnego z jazem i ewentualnie innymi urządzeniami wodnymi – obecna stawka za dzierżawę to co najmniej 10 proc. przychodów ze sprzedaży energii – konieczne jest także wykupienie sąsiadujących z rzeką działek.

Uruchomienie elektrowni wymaga załatwienia wielu formalności urzędowych. Najtrudniej zwykle o uzyskanie pozwolenia wodno-prawnego. Potrzebna jest także – oprócz rzecz jasna pozwolenia na budowę – m.in. zgoda na przyłączenie do sieci energetycznej. Zakłady energetyczne uzależniają jej wydanie od spełnienia nie zawsze zrozumiałych wymagań. Na przykład trzeba kupić drogie, najwyższej klasy, podwójne urządzenia pomiarowe. Niezbyt skomplikowane jest uzyskanie koncesji na wytwarzanie energii.

Okres załatwiania wymaganych dokumentów i pozwoleń oraz sama budowa elektrowni, na którą często idą oszczędności całej rodziny, to dla inwestora ciężka próba. Ale gdy ruszą turbiny i do sieci popłynie prąd, sytuacja zasadniczo się zmienia. Eksploatacja elektrowni, konserwacja i drobne naprawy wymagają niewielkich nakładów, zwykle 10 – 15 proc. przychodów firmy. Małe elektrownie rzadko zatrudniają ludzi spoza rodziny czy grona wspólników. Większość właścicieli to ludzie z uzdolnieniami technicznymi, niebojący się pracy fizycznej. Koszty są zatem małe, a dochody stabilne.

Poczucie bezpieczeństwa wzrosło dwa lata temu, gdy wprowadzono nowy system cen, zgodny ze standardami unijnymi. Cena zielonej energii składa się z dwóch elementów. Jej dostawca otrzymuje normalną stawkę za energię podobnie jak tradycyjni producenci (obecnie prawie 120 zł za 1 MWh), a ponadto świadectwo pochodzenia energii ze źródła odnawialnego. Jedna megawatogodzina w postaci świadectwa nazywanego też zielonym certyfikatem kosztuje obecnie na Towarowej Giełdzie Energii ok. 230 zł. Na giełdzie producent może za pośrednictwem domu maklerskiego sprzedać certyfikat. Jego nabywcami są głównie dystrybutorzy, którzy muszą się wykazać zakupem odpowiedniej ilości czystej energii.

Od pewnego czasu władze skarbowe domagają się, by wytwórcy energii płacili 19-proc. podatek od zysków ze sprzedaży zielonego certyfikatu, który jest traktowany jak papiery notowane na giełdzie. Właściciele elektrowni, na ogół opodatkowani w formie ryczałtu liczonego od całych przychodów, walczą w sądach z taką interpretacją przepisów. Wygrali już sześć procesów.

– Nie licząc tego nieporozumienia, które być może wreszcie się wyjaśni, uważamy system certyfikatów za korzystny i bezpieczny – podkreśla Kuba Puchowski. Jego zdaniem kapitał ulokowany w elektrowni to solidny fundament na przyszłość.

niewielka elektrownia wodna

- dzierżawa urządzeń piętrzących (miesiąc) 800 zł

- turbina 200 tys. zł

- generator, urządzenia pomiarowe 150 tys. zł

- budowa budynku elektrowni i obiektów towarzyszących

400 tys. zł

- razem: 750,8 tys. zł

Ubiegły rok był bardzo udany. Nasza elektrownia wyprodukowała ok. 1400 MWh energii elektrycznej, czyli 100 – 200 MWh więcej niż w poprzednich latach.

Jest nas troje wspólników: Andrzej Szumiło, świetny konstruktor i mechanik, Michał Szczucki, doskonały obrabiarkowiec, no i ja – zajmuję się załatwianiem spraw urzędowych i reprezentowaniem firmy na zewnątrz. I wychodzi mi to chyba nie najgorzej.

W stanie wojennym z babską bezczelnością wykłócałam się z generałami o jak najkorzystniejszy system finansowania małych elektrowni. Ale i tak przygotowania do budowy trwały pięć lat, a same prace zajęły kolejne trzy.

Wszyscy pochodzimy z Wybrzeża. W młodości byłam, podobnie jak Lech Wałęsa, elektrykiem w Stoczni Gdańskiej. Potem skończyłam studia, pracowałam w biurze projektowym. Kiedy je rozwiązano, znaleźliśmy z Andrzejem Szumiłą miejsce po pierwszej (z początku XX w.) elektrowni wodnej na Pomorzu Zachodnim, nad Gwdą. Turbinę kupiliśmy w starej, napędzanej wodą papierni.

Elektrownia ma niezbyt wielki spadek wody, 3,5 metra, ale stosunkowo dużą moc, 255 kW. Dzięki niej zarabiamy po ok. 5 – 6 tys. zł miesięcznie. Byłoby nawet więcej, ale musimy zatrudniać dwóch stałych pracowników. Nie możemy sami ciężko pracować fizycznie, bo wszyscy jesteśmy już po siedemdziesiątce.

To wszystko nie przyszło łatwo. Musiałam sprzedać mieszkanie w Trójmieście. Przed uruchomieniem elektrowni przez pewien czas utrzymywałam się głównie z malowania pisanek.

Nie żałuję jednak tego wyboru. Sami sobą kierujemy i sami na siebie zarabiamy. Wiem, że pozostawię coś wartościowego po sobie – piękną elektrownię i dom. Nie mam kłopotów finansowych. Nie muszę się martwić jak typowy emeryt, że podwyższą np. ceny prądu.

Mam nadzieję, że mój udział w elektrowni przejmie wnuk. Elektrownia to firma na pokolenia. Byłoby jeszcze lepiej, gdyby tak dużo w naszej branży nie zależało od łaski urzędników. Bo wielu z nich ma do właścicieli elektrowni stosunek bolszewicki. Ostatnio poznański Inspektorat Nadzoru Budowlanego grozi mi karą więzienia, bo nie wykonaliśmy w terminie remontu fragmentu jazu. Nie bierze pod uwagę, że z powodu wysokiego stanu wody nie byliśmy w stanie tego zrobić, a – jak uznali specjaliści – zwłoka nie powoduje żadnego zagrożenia.

Elektrownię uruchomiłem prawie 20 lat temu i od tego czasu nie było roku, żeby jakiś urząd czy zakład energetyczny nie wpadł na pomysł, jak nas wykończyć. Dawniej najczęściej obniżano bez uprzedzenia ceny zakupu energii.

Przymierzałem się kiedyś do kupienia nowej turbiny w Czechach, ale zwlekałem z decyzją, ponieważ oferowali dostawę dopiero po roku od zapłacenia należności. I dobrze się stało, bo zakład energetyczny z dnia na dzień obniżył cenę energii o połowę. Po tej historii jestem jeszcze ostrożniejszy. I nie widzę szans na rozwój czy nawet większą modernizację elektrowni.

Ostatni numer to obciążenie nas 19-proc. podatkiem od dochodów ze sprzedaży na giełdzie świadectw pochodzenia energii. Jeśli ta interpretacja przepisów się utrzyma, prowadzenie elektrowni straci sens. Podatek pochłonie wszystkie moje zyski. Do tej pory też wielkiego zarobku na produkcji energii nie było, ale przy 60 kW mocy i 500 MWh sprzedawanej energii rocznie mogłem liczyć na 3 – 4 tys. zł miesięcznie na czysto.

Kiedyś sam byłem urzędnikiem państwowym, inspektorem pracy. Któregoś dnia trafiliśmy z żoną tutaj, na wyspę na Łynie. Były tu tylko ruiny po dawnym młynie. W miejscu, gdzie jest teraz ściana nastawni, rosły spore drzewa. Sam odbudowałem urządzenia piętrzące i budynki, uruchomiłem elektrownię. Rzuciłem pracę i zostałem prywatnym producentem energii.

W Łynie, w przeciwieństwie do wielu innych rzek, wody nie brakuje nawet w suche lata. Ale mam mały spadek wody, tylko 2,2 metra. Dlatego wszystkie urządzenia muszą być ogromne, a w związku z tym są bardzo drogie. Na nową turbinę i urządzenia elektrowni musiałbym wydać ok. 500 tys. zł, drugie tyle kosztowałyby prace budowlane. Na to mnie nie stać.

Moja turbina ma już 100 lat. Większość urządzeń kręci się na słowo honoru. Pracuję sam, wszystkiego doglądam. Muszę uważać na każdy krok, bo przy tych rozmiarach kół i maszyn wystarczy się poślizgnąć i nieszczęście gotowe. Czasem czuję się tu uwiązany jak pies na łańcuchu. Ale nie uważam się za szczególnie poszkodowanego. Żyję w lasach, wśród wspaniałej przyrody. I nikt mi nad głową nie stoi.

- Zarobki właściciela elektrowni wodnej zależą w znacznym stopniu od jej lokalizacji, a zwłaszcza od wysokości spadku wody. Aby uzyskać tę samą moc przy małym spadku, np. 2 – 3 metry, turbiny i wszystkie inne urządzenia muszą być niemal dwukrotnie większe niż przy spadkach średnich, 3,5 – 4 metry.

- Stawka za dzierżawę urządzeń piętrzących (zarządzają nimi regionalne zarządy gospodarki wodnej i wojewódzkie zarządy melioracji i urządzeń wodnych) wynosi zwykle ok. 10 proc. przychodów ze sprzedaży energii.

- Najtańsza nowa mała turbina o mocy 40 – 60 kW przy średnim spadku wody kosztuje ok. 200 tys. zł, generator i pozostałe urządzenia ok. 150 tys. zł. Nowe turbiny renomowanych zachodnich firm są zwykle trzy – cztery razy droższe. Używane kilkudziesięcioletnie turbiny nadające się do remontu trafiają się czasem już za 10 tys. zł.

- Zakup i instalacja turbin oraz urządzeń to ok. 30 proc. kosztów uruchomienia elektrowni. Na pozostałe wydatki w równych częściach składają się: budowa urządzeń piętrzących, budynku elektrowni i pozostałych urządzeń hydrotechnicznych.

- Elektrownia o mocy 40 – 60 kW umożliwia wyprodukowanie 200 – 500 MWh energii elektrycznej rocznie. Ostatnio za sprzedaż 1 MWh zielonej energii producent dostaje prawie 350 zł; około 120 zł to zapłata podstawowa za tzw. czarną energię, a około 230 zł to obecna cena świadectwa pochodzenia energii ze źródeł odnawialnych. Świadectwo takie wystawia prezes Urzędu Regulacji Energetyki. Producent może je sprzedać na Towarowej Giełdzie Energii lub – zwykle taniej – stałemu odbiorcy. Część producentów zachowuje je jako papiery wartościowe.

- Koszty eksploatacji i bieżących remontów elektrowni nie przekraczają zwykle 10 – 15 proc. przychodów ze sprzedaży energii.

- Ocenia się, że średni okres zwrotu kapitału zainwestowanego w elektrownię wodną wynosi obecnie dziesięć lat, ale nierzadko jest to 12 lat, a nawet więcej.

- Nowe urządzenia elektrowni mogą bez poważniejszych remontów pracować 30 – 40 lat.

Ekonomia
Gaz może efektywnie wspierać zmianę miksu energetycznego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ekonomia
Fundusze Europejskie kluczowe dla innowacyjnych firm
Ekonomia
Energetyka przyszłości wymaga długoterminowych planów
Ekonomia
Technologia zmieni oblicze banków, ale będą one potrzebne klientom
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Ekonomia
Czy Polska ma szansę postawić na nogi obronę Europy