To wszystko nie przyszło łatwo. Musiałam sprzedać mieszkanie w Trójmieście. Przed uruchomieniem elektrowni przez pewien czas utrzymywałam się głównie z malowania pisanek.
Nie żałuję jednak tego wyboru. Sami sobą kierujemy i sami na siebie zarabiamy. Wiem, że pozostawię coś wartościowego po sobie – piękną elektrownię i dom. Nie mam kłopotów finansowych. Nie muszę się martwić jak typowy emeryt, że podwyższą np. ceny prądu.
Mam nadzieję, że mój udział w elektrowni przejmie wnuk. Elektrownia to firma na pokolenia. Byłoby jeszcze lepiej, gdyby tak dużo w naszej branży nie zależało od łaski urzędników. Bo wielu z nich ma do właścicieli elektrowni stosunek bolszewicki. Ostatnio poznański Inspektorat Nadzoru Budowlanego grozi mi karą więzienia, bo nie wykonaliśmy w terminie remontu fragmentu jazu. Nie bierze pod uwagę, że z powodu wysokiego stanu wody nie byliśmy w stanie tego zrobić, a – jak uznali specjaliści – zwłoka nie powoduje żadnego zagrożenia.
Elektrownię uruchomiłem prawie 20 lat temu i od tego czasu nie było roku, żeby jakiś urząd czy zakład energetyczny nie wpadł na pomysł, jak nas wykończyć. Dawniej najczęściej obniżano bez uprzedzenia ceny zakupu energii.
Przymierzałem się kiedyś do kupienia nowej turbiny w Czechach, ale zwlekałem z decyzją, ponieważ oferowali dostawę dopiero po roku od zapłacenia należności. I dobrze się stało, bo zakład energetyczny z dnia na dzień obniżył cenę energii o połowę. Po tej historii jestem jeszcze ostrożniejszy. I nie widzę szans na rozwój czy nawet większą modernizację elektrowni.
Ostatni numer to obciążenie nas 19-proc. podatkiem od dochodów ze sprzedaży na giełdzie świadectw pochodzenia energii. Jeśli ta interpretacja przepisów się utrzyma, prowadzenie elektrowni straci sens. Podatek pochłonie wszystkie moje zyski. Do tej pory też wielkiego zarobku na produkcji energii nie było, ale przy 60 kW mocy i 500 MWh sprzedawanej energii rocznie mogłem liczyć na 3 – 4 tys. zł miesięcznie na czysto.
Kiedyś sam byłem urzędnikiem państwowym, inspektorem pracy. Któregoś dnia trafiliśmy z żoną tutaj, na wyspę na Łynie. Były tu tylko ruiny po dawnym młynie. W miejscu, gdzie jest teraz ściana nastawni, rosły spore drzewa. Sam odbudowałem urządzenia piętrzące i budynki, uruchomiłem elektrownię. Rzuciłem pracę i zostałem prywatnym producentem energii.
W Łynie, w przeciwieństwie do wielu innych rzek, wody nie brakuje nawet w suche lata. Ale mam mały spadek wody, tylko 2,2 metra. Dlatego wszystkie urządzenia muszą być ogromne, a w związku z tym są bardzo drogie. Na nową turbinę i urządzenia elektrowni musiałbym wydać ok. 500 tys. zł, drugie tyle kosztowałyby prace budowlane. Na to mnie nie stać.
Moja turbina ma już 100 lat. Większość urządzeń kręci się na słowo honoru. Pracuję sam, wszystkiego doglądam. Muszę uważać na każdy krok, bo przy tych rozmiarach kół i maszyn wystarczy się poślizgnąć i nieszczęście gotowe. Czasem czuję się tu uwiązany jak pies na łańcuchu. Ale nie uważam się za szczególnie poszkodowanego. Żyję w lasach, wśród wspaniałej przyrody. I nikt mi nad głową nie stoi.
- Zarobki właściciela elektrowni wodnej zależą w znacznym stopniu od jej lokalizacji, a zwłaszcza od wysokości spadku wody. Aby uzyskać tę samą moc przy małym spadku, np. 2 – 3 metry, turbiny i wszystkie inne urządzenia muszą być niemal dwukrotnie większe niż przy spadkach średnich, 3,5 – 4 metry.
- Stawka za dzierżawę urządzeń piętrzących (zarządzają nimi regionalne zarządy gospodarki wodnej i wojewódzkie zarządy melioracji i urządzeń wodnych) wynosi zwykle ok. 10 proc. przychodów ze sprzedaży energii.
- Najtańsza nowa mała turbina o mocy 40 – 60 kW przy średnim spadku wody kosztuje ok. 200 tys. zł, generator i pozostałe urządzenia ok. 150 tys. zł. Nowe turbiny renomowanych zachodnich firm są zwykle trzy – cztery razy droższe. Używane kilkudziesięcioletnie turbiny nadające się do remontu trafiają się czasem już za 10 tys. zł.
- Zakup i instalacja turbin oraz urządzeń to ok. 30 proc. kosztów uruchomienia elektrowni. Na pozostałe wydatki w równych częściach składają się: budowa urządzeń piętrzących, budynku elektrowni i pozostałych urządzeń hydrotechnicznych.
- Elektrownia o mocy 40 – 60 kW umożliwia wyprodukowanie 200 – 500 MWh energii elektrycznej rocznie. Ostatnio za sprzedaż 1 MWh zielonej energii producent dostaje prawie 350 zł; około 120 zł to zapłata podstawowa za tzw. czarną energię, a około 230 zł to obecna cena świadectwa pochodzenia energii ze źródeł odnawialnych. Świadectwo takie wystawia prezes Urzędu Regulacji Energetyki. Producent może je sprzedać na Towarowej Giełdzie Energii lub – zwykle taniej – stałemu odbiorcy. Część producentów zachowuje je jako papiery wartościowe.
- Koszty eksploatacji i bieżących remontów elektrowni nie przekraczają zwykle 10 – 15 proc. przychodów ze sprzedaży energii.
- Ocenia się, że średni okres zwrotu kapitału zainwestowanego w elektrownię wodną wynosi obecnie dziesięć lat, ale nierzadko jest to 12 lat, a nawet więcej.
- Nowe urządzenia elektrowni mogą bez poważniejszych remontów pracować 30 – 40 lat.