Więcej luzu pod firmowym krawatem

Kanony korporacyjnej mody łagodnieją. Przybywa za to pracodawców, którzy wzmacniają swój wizerunek służbowym uniformem pracowników. Często bez ich entuzjazmu

Publikacja: 04.06.2008 03:39

Więcej luzu pod firmowym krawatem

Foto: Rzeczpospolita

Garsonka w określonych kolorach ze spódnicą nie krótszą niż centymetr, dwa nad kolano, do tego elegancka koszulowa bluzka, żadnych T-shirtów i falbanek. Buty tylko takie z zakrytymi palcami, nawet latem – te opisy dress code’u, czyli kodeksu ubraniowego jednej z globalnych firm audytorskich w latach 90., znajomi rozsyłali sobie jako dowcip. Żartowano sobie z precyzyjnych regulacji, które określały nawet fryzurę – jeśli długie włosy (tylko u kobiet), to schludnie spięte – oraz makijaż i biżuterię (najlepiej tylko zegarek i obrączka, żadnych bransolet).

Dziś już opisy korporacyjnych zasad ubraniowych nie śmieszą. – Są oczywiste – ocenia Emilia Szok z firmy doradczej Ernst & Young, gdzie obowiązują garnitury i krawaty oraz garsonki. Nowi pracownicy dowiadują się o zasadach korporacyjnego stylu na spotkaniu z działem HR.

Wiele firm już nawet nie określa szczegółowo swego dress code’u. – Te zasady wkomponowały się już w kulturę korporacyjną. Młodzi ludzie bardzo szybko orientują się, jaki strój przystaje do danych okoliczności. Rekrutując pracowników, mamy też zaufanie do ich wyczucia, zmysłu obserwacji – mówi Ewa Zając, dyrektor personalny firmy doradczej PricewaterhouseCoopers. PwC odeszła już od szczegółowego opisu zasad ubraniowego kodeksu, które zapisała w regulaminie na początku lat 90., dodatkowo ilustrując zdjęciami odpowiednio ubranych pracowników. – Wtedy dopiero zaczynaliśmy pracę w korporacjach, uczyliśmy się biznesu, ludzie często mieli wątpliwości co do stroju – dodaje Ewa Zając.

Dzisiaj, po dziesiątkach artykułów na temat ubraniowego kodeksu, zarówno w pismach biznesowych, jak i w kolorowych poradnikach, jego zasady są już dobrze znane także w krajowych firmach.

Monika Floriańczyk z biura prasowego PKO BP wyjaśnia, że bank, wdrażając przed rokiem nową strategię, określił też standardy biznesowego ubioru pracowników; dla kobiet jasna bluzka, garsonka albo kostium ze spodniami (najlepiej w odcieniu granatu lub szarości), a dla mężczyzn garnitur lub marynarka w podobnej kolorystyce plus krawat w delikatny wzór.

Niepisany kodeks ubraniowy obowiązuje w wielu mniejszych firmach, gdzie decyduje zwykle styl właściciela. Jeśli ten hołduje formalnym zasadom ubioru, pracownicy w biurze często biorą z niego przykład.

Jolanta, główna księgowa w średniej wielkości spółce, nawet w upały chodzi do pracy w garsonce i rajstopach. – To kwestia mojego samopoczucia – wyjaśnia. Nie chce źle się czuć przy szefie, który zawsze elegancki, w garniturze i pod krawatem, wzywa ją czasem na niezapowiedziane biznesowe spotkania.

Jak jednak twierdzą specjaliści rynku korporacyjnej mody, w ostatnich latach kodeksy ubraniowe wyraźnie tu poluzowały. Przyczynił się do tego internetowy boom z przełomu wieku, gdy młodzi szefowie wchodzących masowo na giełdę dot.comów demonstracyjnie odżegnywali się od garniturów i krawatów.

W rezultacie prezesi światowych gigantów coraz częściej pozują do zdjęć bez obowiązkowego dawniej krawata, w sportowej marynarce. – Firmowa moda coraz bardziej zmierza w kierunku casual, czyli nieformalnej elegancji – ocenia Marta Bąk ze spółki Indiform, która specjalizuje się w służbowych ubraniach dla pracowników.

Nawet w korporacjach, gdzie na co dzień obowiązują rygorystyczne zasady, w „rozluźnione piątki” pracownicy mogą się ubierać zgodnie z nieformalnym stylem casual. Wtedy dopuszczalne są swetry, dżinsy, koszulki polo, sportowe marynarki. Styl casual zaczyna już przechodzić na inne dni tygodnia.

PwC wprowadziła przed czterema laty więcej swobody w garniturowym dress codzie, znosząc np. obowiązek noszenia krawatów i garsonek. – W reakcji na trendy z USA i na bardziej swobodny styl ubioru naszych klientów – wyjaśnia Ewa Zając. Jej zdaniem konsultantowi w sztywnym, bardzo formalnym stroju trudno nawiązać partnerskie relacje z klientem, który ubiera się bardzo swobodnie. – Strój pracownika buduje wizerunek i wiarygodność firmy, ale ma też ułatwiać komunikację i budowanie relacji – uważa Ewa Zając.

Dbałość o wizerunek firmy to główny powód coraz częstszych inwestycji w służbowe stroje dla osób zatrudnionych na pierwszej linii kontaktu z klientem. W firmowych uniformach chodzą już pracownicy wielu banków, spółek doradztwa finansowego, hoteli, prywatnych centrów medycznych i sieci restauracji. Dobrej jakości służbowy uniform, zamówiony w specjalistycznej firmie, to dla pracodawcy spora inwestycja; średnio od 100 do 500 zł na osobę, raz na dwa lata. Czy się opłaca?

– Służbowy strój to bardzo ważny element budowania marki firmy – twierdzi Dominik Szulowski z McDonald’s Polska, gdzie pracownicy noszą firmowe spodnie i koszulki. Zdaniem Krzysztofa Stangierskiego, właściciela Studia Mody Dresscode, polskie firmy coraz częściej widzą, że do eleganckiej siedziby warto dostosować strój pracowników.

Jak ocenia Marcin Pawelec z biura prasowego Lukas Banku, gdzie służbowe uniformy obowiązują od końca lat 90., strój pracownika wyraża standard obsługi klienta. – Świadczy o placówce, a ona jest wizerunkiem całego banku – dodaje Pawelec.

Według Marty Bąk z Indiformu w przeciwieństwie do pracowników z krajów anglosaskich, którzy traktują służbowy strój jako potwierdzenie, że firma o nich dba, Polacy często się przed nim opierają. Traktują uniform jako przymus wkraczający w prywatną sferę ich gustu. Tym bardziej że służbowe stroje rzadko nadążają za modą. – Są związane z wizerunkiem firmy, który powinien być stabilny – wyjaśnia Krzysztof Stangierski.

Zdaniem Marty Bąk firmowy strój powinien stanowić spójną całość i być dopasowany do rodzaju pracy. Pracownikom zależy, by był wygodny i praktyczny. – Pamiętamy, że ludzie spędzają w firmowych strojach całe dni. Dlatego mamy wariant na upalne lato: kamizelka zamiast garnituru – wyjaśnia Marcin Pawelec.

Firmy specjalizujące się w szyciu korporacyjnej odzieży i sami pracodawcy często też testują wśród załogi projekt uniformu. Tak było m.in. przed niedawną zmianą strojów w restauracjach McDonald’s, gdzie wcześniej pracownicy narzekali na niewygodne spodnie. – Teraz mamy nowocześniejszy fason ubrań i dobry, oddychający materiał – wyjaśnia Dominik Szulowski. Każdy z pracowników ma dwa uniformy. – Przy ponad 200 restauracjach to pokaźny wydatek, więc powinien być przemyślany – dodaje Szulowski.

Rozmowa: Jagna Ambroziak, psychoterapeuta, coach

Rz: Polacy podobno niechętnie chodzą w służbowych uniformach. Skąd może się brać ta niechęć?

Jagna Ambroziak: Pierwszy powód jest socjologiczny. Niektórym uniformizacja może się kojarzyć z dawnymi latami, gdy wszyscy wyglądali tak samo. Druga sprawa to olbrzymi nacisk na indywidualność w naszej kulturze. Niby wszyscy mają działać grupowo, ale trzeba pokazać, że się jest najlepszym, wyróżnić się. A strój to dobry sposób, by się wyróżnić i wyrazić swą osobowość. W korporacjach, gdzie zazwyczaj panują bardzo ściśle określone zasady, strój jest czymś, co pozwala zachować indywidualność. Niektóre moje pacjentki radzą sobie z firmowym kodeksem ubraniowym tak, że pod formalny strój zakładają bardzo fantazyjną bieliznę. To im pomaga poczuć się sobą.

Czy lepiej gdy pracodawca narzuca zasady ubioru, czy wprowadza służbowy uniform?

Plusem uniformów jest to, że wchodząc do firmy, od razu wiemy, do kogo się zwrócić. Ale jest też tendencja, by zapominać, że pod uniformem jest żywy człowiek i by traktować takich ludzi instrumentalnie. Z drugiej strony wiele renomowanych firm i uczelni ma emblematy potwierdzające przynależność do takiej elitarnej instytucji. Jeśli pracownik jest dumny ze swej firmy, to zwykle ma ochotę nosić jej emblematy. Gorzej, gdy nie jest. Wtedy uniform stresuje.

Garsonka w określonych kolorach ze spódnicą nie krótszą niż centymetr, dwa nad kolano, do tego elegancka koszulowa bluzka, żadnych T-shirtów i falbanek. Buty tylko takie z zakrytymi palcami, nawet latem – te opisy dress code’u, czyli kodeksu ubraniowego jednej z globalnych firm audytorskich w latach 90., znajomi rozsyłali sobie jako dowcip. Żartowano sobie z precyzyjnych regulacji, które określały nawet fryzurę – jeśli długie włosy (tylko u kobiet), to schludnie spięte – oraz makijaż i biżuterię (najlepiej tylko zegarek i obrączka, żadnych bransolet).

Pozostało jeszcze 93% artykułu
Ekonomia
W biznesie nikt nie może iść sam
Ekonomia
Oszczędna jazda – techniki, o których warto pamiętać na co dzień
Ekonomia
Złoty wiek dla ambitnych kobiet
Ekonomia
Rekordowy Kongres na przełomowe czasy
Ekonomia
Targi w Kielcach pokazały potęgę sektora rolnego
Materiał Promocyjny
Między elastycznością a bezpieczeństwem