Wszystko wskazuje na to, że trwający ponad dziesięć lat boom na rynku sztuki skończył się wraz z nadejściem światowego kryzysu gospodarczego. Radykalnie skurczyły się obroty największych domów aukcyjnych w Londynie i Nowym Jorku. Niektóre, np. Christie’s, żeby utrzymać się na rynku, redukują zatrudnienie i radykalnie tną koszty.
Zdarza się, że wybitne dzieła nie znajdują chętnych. Na przykład w listopadzie 2008 r. na licytacji w nowojorskim Christie’s nie udało się sprzedać obrazu Francisa Bacona wycenionego na 40 mln dolarów, a na lutowej licytacji obrazy Auguste’a Renoira i Henri Matisse’a nie osiągnęły ceny rezerwowej (minimalnej).
Niektórzy wielcy kolekcjonerzy, jak były prezes banku Lehman Brothers Richard Fuld, pozbywają się części swoich zbiorów. Za dzieła m.in. Willema de Kooningsa, Arshila Gorkiego i Agnes Martins, zamiast spodziewanych 20 mln dolarów, Richard Fuld uzyskał 13,5 mln dolarów.
Na razie nikt nie jest w stanie przewidzieć, w jakiej mierze zapaść na giełdzie przełoży się na rynek sztuki, który – jak wiadomo – rządzi się swoimi prawami. Nie wiadomo, jak głęboko kryzys sięga i kiedy się skończy. Czy nastąpi totalna przecena dzieł sztuki? W co będą lokowane pieniądze wycofywane z giełdy?
Inwestowanie w dzieła sztuki wymaga specjalistycznej wiedzy w porównaniu z zakupami np. obligacji czy złota. Ale należy pamiętać, że ryzyko wiążące się ze sztuką dawną, zweryfikowaną przez krytyków, rynek muzealny i kolekcjonerski, jest niewielkie. Jest to dość pewna lokata, zwłaszcza że ilość „towaru” jest ograniczona.