Dziwi się, że ktoś chce z nim rozmawiać. Prosi o telefon o innej porze, bo jest zajęty. Od razu mówi, że nie pracuje w oddziale giełdy nowojorskiej w Chicago, jak ktoś błędnie napisał, tylko w firmie, która zajmuje się oprogramowaniami dla maklerów giełdowych. Pewien związek z giełdą więc ma, ale to nie to samo. Jest informatykiem jak kilku polskich pływaków, którzy podobnie jak on kończyli studia w Ameryce.
Oczywiście wie o rozpoczynających się w Rzymie mistrzostwach świata. Tam został w 1987 roku mistrzem Europy juniorów, a siedem lat później zdobył pierwszy dla Polski tytuł mistrza świata seniorów. Ale nie żyje przeszłością, choć pływanie czasem o sobie przypomina. Będzie wraz z koleżanką i kolegą reprezentował swoją firmę w zawodach triatlonowych. On popłynie, koleżanka pobiegnie, a kolega pojedzie rowerem. Nie mógł odmówić, gdy padła taka propozycja. W pracy wiedzą o jego pływackich sukcesach.
On sam najwyżej ceni sobie olimpijskie srebro w Barcelonie na igrzyskach 1992 roku. Złoty medal przegrał zaledwie o 0,03 sekundy z Amerykaninem Moralesem. – Widać Pablo miał dłuższe paznokcie – żartował wtedy na olimpijskiej pływalni położonej tuż obok stadionu olimpijskiego na wzgórzu Montjuic. Nie narzekał na los, cieszył się szczerze z medalu, na który nie liczył. Dwa lata później w Rzymie był już jednym z faworytów i nie zawiódł. Został pierwszym polskim mistrzem świata w pływaniu.
Czesław Szulc, trener z Poznania, mówił przed laty, że Rafał Szukała jest stworzony do wygrywania. – Perfekcyjnie reaguje na stres, najszybciej płynie w najważniejszych zawodach. O jego stalowych nerwach najlepiej świadczy fakt, że nie popełnia falstartów – chwalił swego zawodnika.
Szukała w USA mieszka od 19 lat. Stara się bywać w Polsce co roku, ale ostatnio to rodzina była u niego w Chicago. Za rok, kiedy 11-miesięczny syn Max podrośnie, znów pojadą do Poznania. Wtedy odwiedzi Szkołę Podstawową nr 14, w której zaczynał karierę. Szkoła Mistrzostwa Sportowego, w której ją kontynuował, już nie istnieje. Teraz to jest normalne liceum. Jeszcze nie wie, czy wróci tu na stałe. Żona Maile (hawajskie imię) jest Amerykanką japońskiego pochodzenia. Była już z nim w Polsce i bardzo jej się podobało. On do Japonii jeszcze nie pojechał, nie ma czasu. Nie zdążył też dobrze poznać Ameryki. – Ale na pewno kiedyś to zrobię. Wypożyczę ogromną turystyczną ciężarówkę i pojedziemy w podróż marzeń, od Wschodniego do Zachodniego Wybrzeża – obiecuje, choć Maile tego nie słyszy. Żona jest prawniczką i też ma bardzo dużo pracy.