Groteskowa wypowiedź wiceministra finansów o VAT

Groteskowo brzmi twierdzenie wiceministra finansów, że nieobliczalność resortu i państwa w ogóle powinna być traktowana jako „normalne ryzyko biznesowe” polskich firm - pisze Mirosław Barszcz, ekspert Business Centre Club oraz byłym wiceminister finansów i były minister budownictwa w rządzie PiS

Publikacja: 05.11.2010 05:19

Red

Dzisiejszy budynek Ministerstwa Finansów został zbudowany na terenach należących przed drugą wojną światową do Zgromadzenia Księży Misjonarzy św. Wincentego a Paulo opiekujących się bazyliką Świętego Krzyża przy Nowym Świecie. Działka została odebrana kościołowi na mocy bierutowskiego dekretu warszawskiego z 1945 roku.

Ponoć aby zmieścić na w sumie niewielkiej działce gmaszysko, w którym długość wszystkich korytarzy przekracza dziesięć kilometrów, trzeba było częściowo zabudować przylegający do bazyliki cmentarz.

Jest taka „ministerialna” legenda, że zmarli, którym zakłócono wieczny odpoczynek, mszczą się na lokatorach gmachu przy Świętokrzyskiej w wyjątkowo perfidny sposób. Zabierają im dusze. Podmieniają poglądy. Zamieniają w kogoś zupełnie innego, kogoś nie do poznania.

Działanie nieczystych sił miałem okazję obserwować w wielokrotnie. Nawet zupełnie niedawno.

Otóż pan dr Maciej Grabowski, podsekretarz stanu odpowiadający w rządzie za politykę podatkową, liberał z przekonań i z doświadczenia, niemal 20-letni wiceprezes jednego z najlepszych polskich prorynkowych thinktanków – Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową – zupełnie otwartym tekstem oznajmia na konferencji prasowej, a potem powtarza w prasowych wywiadach, że nieobliczalność działań Ministerstwa Finansów i w ogóle całego państwa polskiego powinna być traktowana jako „normalne ryzyko biznesowe” polskich firm.

A chodzi o podwyżkę VAT i jeden z jej aspektów skrzętnie zamiatanych przez Ministerstwo Finansów pod dywan.

Aspekt, który trudno nazwać inaczej jak świadomym skokiem na kasę przedsiębiorców.

Podatek VAT – jak wszyscy wiedzą – jest podatkiem konsumpcyjnym, czyli takim, który powinien ekonomicznie obciążać wyłącznie konsumenta i nabywcę towarów lub usług.

Dla przedsiębiorcy VAT ma być neutralny – europejska dyrektywa VAT i orzecznictwo Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości nie pozostawia co do tego najmniejszych wątpliwości. W większości przypadków tak się właśnie dzieje, nawet podwyżka stawek tego nie zmienia – podatnik, podnosząc cenę, przenosi koszt podatku na swojego klienta.

Ale są jednak takie sytuacje, w których sprzedawca ceny podnieść nie może. Czasami tak się dzieje na przykład w przypadku długoterminowych umów podpisywanych w trybie zamówień publicznych.

Mamy więc w Polsce tysiące umów opiewających na dziesiątki miliardów złotych – na budowy dróg, stadionów i – last but not least – przyszkolnych Orlików, które zostały podpisane, zanim ktokolwiek pisnął cokolwiek na temat możliwej podwyżki VAT, a które będą realizowane już po wejściu w życie wyższej stawki tego podatku.

Wiele z tych umów nie daje wykonawcom prawa do zmiany ceny, a to oznacza, że będą musieli wykonać tę samą pracę za mniejsze pieniądze i podwyżkę VAT sfinansować ze swoich własnych środków.

To nie tylko rażące naruszenie zasady neutralności podatku VAT, to również rażące naruszenie zaufania podatników i zwykłej przyzwoitości. Inne państwa członkowskie Unii Europejskiej rozwiązują ten problem w prosty sposób – wpisują do swoich ustaw podatkowych przepis umożliwiający podatnikom podniesienie ceny o kwotę odpowiadającą większemu obciążeniu podatkowemu.

O potrzebie wprowadzenia takiego przepisu w Polsce od tygodni zgodnym chórem mówią eksperci i organizacje przedsiębiorców – że to przecież nic Skarbu Państwa nie będzie kosztować (opodatkowanie VAT zamówień publicznych to przecież przekładanie z kieszeni do kieszeni). Że wiele firm wpadnie w tarapaty finansowe, a niektóre być może zbankrutują. Że wprowadzenie przepisu umożliwiającego podniesienie ceny dla ostatecznego odbiorcy może wręcz zwiększyć wpływy do budżetu (jeśli obejmie innego rodzaju umowy długoterminowe – na przykład świadczone na rzecz banków lub firm ubezpieczeniowych).

I co? I nic. Nie dostaliśmy żadnej odpowiedzi, żadnej próby uzasadnienia. Jedyny komentarz do całej sprawy to krótka wypowiedź w wywiadzie prasowym i zamknięcie tematu stwierdzeniem: „to normalne ryzyko biznesowe”.

Otóż nie, panie ministrze, to nie jest normalne ryzyko biznesowe. To jest ryzyko posiadania nieodpowiedzialnego rządu, który podnosi podatki z kilkutygodniowym vacatio legis i zupełnie świadomie obniża sobie koszty zamówień publicznych, w bezczelny sposób zabierając przedsiębiorcom część słusznie im należnego zysku.

Być może takie „ryzyko biznesowe” jest „normalne” w krajach takich jak Uzbekistan czy Wybrzeże Kości Słoniowej, ale w naszej strefie klimatycznej uchodzi za patologię – nie normę.

Skopiowanie przepisu z ustawy angielskiej czy irlandzkiej i wpisanie go do polskiej ustawy zajęłoby panu pół godziny. Zaoszczędziłoby przedsiębiorcom kłopotów, a pracownikom administracji chodzenia po sądach (bo ta sprawa znajdzie swój finał w Europejskim Trybunale Sprawiedliwości). Do tego zwiększyłoby przychody budżetu. Same korzyści, nieprawdaż?

Zresztą, nie wiem, po co pana przekonuję. Przecież pan to wszystko wie. Może powinienem tylko poprosić pana, żeby przypomniał pan sobie swoje własne poglądy sprzed trzech lat i spojrzał na problem z ich perspektywy. I wszystko powinno stać się jasne.

Proszę wybaczyć ten osobisty ton, ale był czas kiedy mnie samego klątwa Bieruta dopadła i jedynie przyjaciołom – choć czasem obcym ludziom – zawdzięczam to, że ostatecznie nie straciłem kontaktu z rzeczywistością i z własnymi przekonaniami.

Ekonomia
Brak wody bije w konkurencyjność
Ekonomia
Kraina spierzchniętych ust, kiedyś nazywana Europą
Ekonomia
AI w obszarze compliance to realna pomoc
Ekonomia
W biznesie nikt nie może iść sam
Ekonomia
Oszczędna jazda – techniki, o których warto pamiętać na co dzień