Dwie największe partie polityczne przedstawiły swoje programy wyborcze, a w nich wiele obietnic, których realizacja zwiększy wydatki publiczne oraz zmniejszy dochody, m. in. obniżenie stawek podatkowych VAT lub ulgi pozwalające zmniejszyć podatek PIT lub CIT (o wartość wydatków na innowacje, na trzecie i czwarte dziecko, przyspieszona amortyzacja).
Ponadto, żeby to zmniejszenie wpływów podatkowych nie kłuło zbytnio w oczy, zawsze obiecuje się wzrost ściągalności podatków lub przyspieszenie wzrostu gospodarczego. Oczywiście są fazy cyklu koniunkturalnego, kiedy taka obietnica jest prawdopodobna. Ale obecnie, gdy wszystkie wskaźniki ekonomiczne wskazują na znaczące pogorszenie koniunktury, raczej należałoby się zastanawiać, jakie zmiany w finansach publicznych są potrzebne, żeby odpowiednio zareagować na spadek wpływów podatkowych z tytułu spowolnienia gospodarczego.
Przypomnijmy, że Polska w zeszłym roku miała deficyt finansów publicznych na poziomie 8 procent PKB, więc jego dalsze powiększenie nie wchodzi w grę, byłoby to zbyt groźne i wpychało Polskę na grecką ścieżkę.
•
Warto też pamiętać, że w obecnej ustawie o VAT jest zapisane automatyczne podniesienie stawki VAT do 24 i 25 proc., jeżeli dług publiczny będzie dalej rósł, co w warunkach zwalniającej gospodarki jest dosyć prawdopodobne. Zatem mamy pewien dysonans poznawczy, czyli zapowiedzi obniżek podatków, podczas gdy w ustawach już zapisano dalsze podwyżki.
Podobny dysonans poznawczy jest w przypadku administracji publicznej. Od pewnego czasu były zapowiadane znaczne redukcje zatrudnienia, ale w programach wyborczych o tym się nie mówi, wręcz przeciwnie, zapowiada się podwyżki płac.