Okazało się, że koniunktura w przemyśle i usługach w Chinach oraz strefie euro w marcu jest gorsza niż oczekiwano.

Część inwestorów odebrała to jako potwierdzenie, że światowa gospodarka nie uniknie spowolnienia. Wiara, że kryzys mamy już za sobą, oraz rozwiązanie problemu Grecji były przecież motorami zwyżek w ostatnich tygodniach.

Rano, jeszcze przed publikacją danych makro, za euro płacono w Warszawie mniej niż 4,15 zł, czyli tyle co w środę wieczorem. Już po godzinie kurs skoczył jednak do 4,17 zł i pozostał na tym poziomie aż do zamknięcia. Oznaczało to, że wspólny pieniądz zdrożał o 0,5 proc. Tyle samo, do niespełna 3,46 zł, podrożał frank, mimo że rano startował z poziomu 3,44 zł. Dolar zdrożał 0,6 proc., do 3,16 zł. W ciągu dnia był wyceniany nawet na 3,17 zł.

Negatywny sentyment do polskich aktywów (na wartości traciły też akcje) nie dotyczył polskich obligacji. Ich rentowność nieco zmalała, choć trzeba przypomnieć, że w środę bardzo dużo wzrosła. Wieczorem oprocentowanie dziesięciolatek wynosiło 5,53 proc. Rentowność papierów pięcioletnich zmalała do 4,89 proc. a dwuletnich – do 4,6 proc.