Jedno i drugie stwierdzenie nie jest oparte na faktach, lecz wynika z niewiedzy redaktora, czym jest, czym była i będzie działka. Stwierdzam to jako były jej użytkownik.
Zacząłem użytkowanie terenu, gdy był to ugór zasypany śmieciami przywożonymi z całej Bydgoszczy. Miasto porzuciło teren, uznało za bezwartościowy.
My, szewcy, stolarze, inżynierowie, lekarze, bez uprzywilejowania zamieniliśmy przy pomocy zakładu pracy (czytaj: funduszu socjalnego) fabrykę śmieci w fabrykę tlenu dla całego miasta. Wybudowane zaplecze służyło dzieciom. Ludzie razem spędzali czas, odbywały się potańcówki. Do tego wnosiliśmy opłaty, choć powinniśmy otrzymać – wzorem prastarej Anglii – teren w wieczne użytkowanie i zwrot nakładów na jego renowację oraz strzeżenie przed degradacją.
Dziś publiczne i prywatne „potwory prywatyzacji" ostrzą sobie zęby na zagospodarowane tereny, chcąc je połknąć jednorazowo, jak Pan zaleca, albo na raty, jak pewnie zapiszą w ustawie poprawni politycy. Tak czy inaczej będzie to wydziedziczanie z Polski, gdyż m.in. przez działkę jako kawałek ziemi, hobby, pastylkę zdrowia czuje się więź z krajem. Oczywiście będą odszkodowania, które zostaną przemielone przez inflacyjne młyny. Ale dzisiaj rzekomo uprzywilejowany działkowicz-emeryt jutro będzie płacił za wejście do miejskiego parku.
Panie Redaktorze. Wierzę, że Platforma Obywatelska nie tylko nie wstrząśnie statusem działkowicza, ale umocni go w prawie posiadania, traktując włożony kapitał i zasiedzenie jako podstawę do nabycia wieczystego prawa do życia w zdrowym i przyjaznym środowisku. Bez jakichkolwiek podatkowych obciążeń. Może warto pomyśleć, by ogrodami działkowymi mogli się delektować wszyscy mieszkańcy miast, aby nie stanowiły one przedmiotu pożądania.