To ciągle jeszcze trochę, w przypadku średniego i starszego pokolenia, efekt uwięzienia w poprzednim systemie, nadrabianie zaległości. Prawdopodobnie wielka potrzeba zwiedzania jest związana także z silnym dawniej etosem inteligenckim. Poznawanie świata, podróżowanie to jego ważny składnik. Na przykład nauczyciele, którzy mało przecież zarabiają, jeżdżą sporo po świecie. Nieraz kosztem wyrzeczeń. Znam nauczycielkę, która długo oszczędzała, żeby za równowartość kilku swych pensji pojechać do tajemniczego miasta Inków Machu Picchu. Etos inteligencki jednocześnie trochę przesącza się w dół, do innych warstw. Pamiętam na wycieczce do Egiptu rodzinę, sądząc po słownictwie, wyglądzie i nadużywaniu alkoholu, najoględniej mówiąc, bardzo prostą. Ale była tam dziesięcioletnia córeczka, w której rodzice ulokowali aspiracje poznawcze. Kazali jej wszystko fotografować i prowadzić dziennik, w którym miała zapisywać, co mówili przewodnicy.
[b]A może polski zapał do podróżowania to spadek po wielkich falach emigracji, od czasów powstania kościuszkowskiego po lata „Solidarności”?[/b]
Można sądzić, że i to ma na nas jakiś wpływ. Tak np. fascynacja Francją czy Włochami trwa w Polsce nieprzerwanie od blisko 200 lat. To jednak spekulacje. W rzeczywistości nie wiemy – myślę o specjalistach, socjologach i psychologach – dlaczego właściwie ludzie podróżują. Zaczynamy podejrzewać, że głównym powodem jest chęć oderwania się od codzienności. A że Polacy niezbyt lubią swą codzienność, nie za dobrze się w niej czują, to może być właśnie ta siła, która nas gna w świat. Z kolei Czesi kultywują swoją codzienność, z piwem, gospodami, brakiem pośpiechu. Są mistrzami w jej organizowaniu. Podróżują więc pewnie z innych powodów.
[b]Codzienność wydaje się lepsza, gdy można powiedzieć, że wróciło się właśnie z Karaibów?[/b]
Nawet mniej egzotyczna podróż to wszędzie oznaka przynależności do szeroko pojętych elit. Wypada podróżować. Lubimy przywozić zdjęcia i pamiątki i pokazywać je przyjaciołom. Trochę, żeby podzielić się z nimi swą radością, a trochę, by pochwalić się, że należymy do kręgu ludzi podróżujących, bywałych w świecie.
Dla ludzi wychowanych w PRL to wciąż nowe doświadczenie. Ja należę do pokolenia, które za granicą czuło się trochę niepewnie. I tak jest do dzisiaj. Ciągle mamy w pamięci kolejki i esbeków w biurach paszportowych i puste kieszenie. Cokolwiek byśmy opowiadali o naszych europejskich korzeniach i zasługach dla Europy, o odsieczy wiedeńskiej, nie czujemy się jeszcze w pełni Europejczykami. Opowiadali mi przewodnicy w Londynie, że gdy dają wycieczkom czas wolny, Polacy krążą np. przez dwie godziny wokół Trafalgar Square, gdzie mają się spotkać z przewodnikiem, bo się boją, że nie trafią z powrotem, a nie potrafią albo wstydzą się pytać o drogę.